Okolice wsi Mosabruni, złożonej z około 50 podupadających domów z drewna i kamienia, w większości zamieszkują Gruzini. Przez kilka dni w pobliżu wsi oddalone o kilkaset metrów pozycje zajmowały naprzeciw siebie silnie uzbrojona gruzińska policja i południowoosetyjscy separatyści. Oddziały rosyjskie w zeszłym tygodniu wycofały się z wioski, do której przybyły, by odpierać ofensywę gruzińską, skierowaną na odbicie Osetii Południowej z rąk promoskiewskich separatystów. Gruzińska policja i separatyści walczyli o teren, zanim rosyjscy żołnierze wspierani przez nisko lecący śmigłowiec Mi-24 wrócili do wioski i wypchnęli z niej gruzińską policję. Powrót sił rosyjskich zbiegł się z ogłoszeniem przez prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa uznania przez Moskwę niepodległości Południowej Osetii i drugiej separatystycznej republiki gruzińskiej - Abchazji. Sytuacja w Mosabruni może wskazywać na wybuchowy potencjał konfliktu w rejonie, w którym wsie gruzińskie i osetyjskie leżą obok siebie, a drogi kontrolują bojownicy. - Czy to normalne życie? - pyta 31-letnia Gruzinka Iza Michaniszwili, która mieszka w Mosabruni z mężem Osetyjczykiem. - Wszystko mi jedno, z kim jesteśmy, Rosją czy Gruzją. Ludzie umierają. Boję się o dzieci". Rosjanie i Gruzini oskarżają się wzajemnie o próby przejęcia siłą tego rejonu. - Oni (Gruzini) usiłują wygnać siłą osetyjską ludność. To nasze terytorium - mówi Irina Gagłojewa, która stoi na czele komisji ds. prasy i informacji separatystycznej administracji. W godzinę po wycofaniu się gruzińskiej policji do południowoosetyjskiego punktu kontrolnego podjechały dwa rządowe wozy gruzińskie, z zamiarem negocjowania rozwiązania kryzysu. Odjechały po pół godzinie. Zapytany, czy udało im się porozumieć, gruziński policjant odpowiedział: "Porozumienie? Rosjanie po prostu pojawili się bez słowa".