Protestu w Gruzji rozpoczęły się w czwartek po tym, gdy w siedzibie parlamentu pojawiła się rosyjska delegacja. Oburzeni Gruzini wyszli na ulice, aby przypomnieć, że Rosja jest agresorem, który okupuje gruzińskie regiony Abchazję i Osetię Południową. Pod presją protestujących do dymisji podał się szef parlamentu Irakli Kobachidze. Teraz demonstrujący chcą dymisji szefa MSW i rozpisania przedterminowych wyborów. Protesty mają antyrosyjski charakter. Przed niedzielnymi meczami piłkarze trzech klubów wyszli na rozgrzewkę w koszulkach z hasłami wzywającymi Rosję do zakończenia okupacji Abchazji i Osetii Południowej, a siedem kin wstrzymało pokazy filmów z rosyjskim tłumaczeniem. Wcześniej prezydent Rosji <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-wladimir-putin,gsbi,9" title="Władimir Putin" target="_blank">Władimir Putin</a> zakazał rosyjskim liniom lotniczym wykonywania rejsów do Gruzji. Z kolei gruzińska prezydent Salome Zurabiszwili zapewniła Rosjan, że są w jej kraju mile widzianymi gośćmi, którzy nie muszą się obawiać o swoje bezpieczeństwo. Natomiast część ambasadorów akredytowanych w Tbilisi zaapelowała do swoich rodaków, aby przylatywali do Gruzji i tym samym wsparli kraj, który żyje z turystyki.