- Zmobilizowanych z Irbitu, których oskarżono o dezercję, postanowiliśmy nie karać. Zostali ostrzeżeni i podzieleni na różne dywizje - poinformował deputowany do Dumy Państwowej Maksym Iwanow. Jak przekazał rosyjski serwis e1.ru politykowi "udało się porozmawiać z kierownictwem jednostki, w której przebywają zmobilizowani". - Rozmawialiśmy szczerze. Dowódcy poszli naprzód. Mężczyźni nie będą pociągnięci do odpowiedzialności. Dali im ostatnie ostrzeżenie. Przestępcy zostali podzieleni na różne oddziały i prowadzono z nimi prewencyjne rozmowy - wyjaśnił Iwanow. Według niego funkcjonariusze kontrwywiadu "odbyli osobną rozmowę z inicjatorem afery". Żony zmobilizowanych domagały się powrotu mężów do domu Iwanow powiedział również, że żony wojskowych, które wcześniej twierdziły, że ich mężowie narzekają na brak dowodzenia i zapasów żywności, "przyznały, że się myliły". - Kobiety przyznały, że robiły to wszystko na próżno, nie rozumiejąc sytuacji. Postanowiliśmy nie pogłębiać tego konfliktu, a wręcz przeciwnie, pomóc ich mężom. Po obwodzie irbickim zaczęły już krążyć pogłoski, że oni (zmobilizowani - red.) zostali porzuceni, bez jedzenia, wody i lekarstw. Wszystko zostało przedstawione w ten sposób, ale kiedy opowiedzieliśmy prawdę o tej sytuacji, społeczeństwo w Irbicie zareagowało normalnie, a same kobiety zdały sobie sprawę, że popełniły błąd - wyjaśnił Iwanow. Serwis przypomniał, że do ich redakcji zgłosiło się 29 żon zmobilizowanych z Irbitu. Skarżyły się, że ich małżonkowie zaczęli prosić o pomoc, mówiąc, że zostali pozostawieni na śmierć głodową, a teraz grozi im więzienie. Maksym Iwanow stwierdził, że poborowi zostali oskarżeni o dezercję, ale Tatiana Merzliakowa, komisarz ds. praw człowieka w obwodzie swierdłowskim, powiedziała, że wśród tych żołnierzy nie było dezerterów.