- Sprawę ułatwią im też polskie zaniedbania. Po wojnie zapanował chaos prawny, a komuniści rządzili się własnymi prawami. Polski rząd nie stosował po wojnie prawa, robił wszystko na oślep, to argument w procesach - twierdzi berliński prawnik Stefana Hamburg. Jeżeli zainteresowani przegrają procesy w Polsce - uważa prawnik - będą mogli podważyć decyzje wymiaru sprawiedliwości w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości w Luksemburgu. Może on uznać na podstawie unijnego prawa, że doszło do dyskryminacji. W wyniku takiej fali skarg obudzić się mogą także Niemcy, którzy wyjechali po wojnie do Stanów Zjednoczonych. Do procesów może więc dojść za oceanem, na co Polacy nie będą mieli wpływu. W tej sytuacji rządy Niemiec i Polski powinny się zastanowić na tym, jak zapobiec procesom. W tym wypadku wymagana byłaby umowa, podobnej do tej podpisanej w przypadku sprawy robotników przymusowych. Ale i takie rozwiązanie wydaje się niemożliwe. Po pierwsze to bardzo długi proces, a po drugie wypędzonym trzeba byłoby zapłacić odszkodowanie. Nie zrobi tego na pewno rząd Polski, takiej chęci nie będzie mieć również rząd w Niemczech. Urzędnicy UE, z którymi rozmawiała korespondentka RMF twierdzą jednak, że Niemcy nie mają szans na wygraną w Luksemburgu. Trybunał nie może sądzić spraw, które wydarzyły się przed powstaniem UE, np. dotyczących wydarzeń z lat 40. czy 50.