Nawiedzali dzielnicę prymasowie Polski i papież Jan Paweł II. Wielokrotnie przybywali tu prezydenci III RP Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski. Podczas pierwszej wizyty w Nowym Jorku w tej roli miał pojawić się także Lech Kaczyński. Niestety, wylądował na innym lotnisku, niż się spodziewano i nie dojechał, co wzbudziło niemiłe zaskoczenie rodaków przygotowanych już na spotkanie w kościele św. Stanisława Kostki. Z Greenpointem nie ma żartów. Kto z nim bałagani, sam może mieć niezły bałagan. Przekonał się o tym... Langlieb Davidek, lat 23 Jest greenpointczykiem. Po ukończeniu Haverford College wrócił na stare śmieci. Z misją. On chce ten kawałek miejsca na nowojorskiej ziemi zmienić. "Zmanhattanić". Artystów tu i innych bankierów nasprowadzać. Znane sklepy sieciowe pootwierać, knajpki przeróżne z tajlandczyzną i japońszczyzną, galerie. Zamerykanić ten ziemi kawałek, która do Polski "należy". Langlieb dostał robotę w Wydziale Parków Nowego Jorku, co poza przesłaniami misyjnymi, związanymi z Greenpointem, daje mu także pewne możliwości praktyczne. W czasach studenckich David był aktywny w uczelnianej gazetce i ją nawet redagował. Nie bez pewnego zresztą talentu. Pisywał wstępniaki i felietony o wszystkim. Na przykład o rodzinie ojca, która przybyła do Nowego Jorku z Białegostoku, albo o kuchni swojej matki. Ponoć o kosmosie i obcych cywilizacjach także. Po ukończeniu uczelni rok temu, nadal redagował pismo i sam w nim publikował. 30 października br. zamieścił felieton "Brzemię czarnej wiewiórki". Czarna wiewiórka to w angielskim takie samo dziwadło, jak nasza czarna owca. Insekty z majtkami na głowie Tekst Langlieba to ostra jazda. Efektowna językowo, błyskotliwa miejscami, ale boleśnie chamska i zniesławiająca. Pisze Dawidek, że Greenpoint jest jak ta "czarna wiewiórka" dziwolągiem rzadkim i uporczywie szkodliwym dla otoczenia. Śmieje się z tutejszej szeregowej zabudowy, uważając, iż są domy nawet brzydsze niż kretyni, którzy je zamieszkują. Kretynami są Polacy, którzy jak raz tu przybyli przed wieloma laty, tak nic ze sobą nie potrafili zrobić, żeby stać się innymi ludźmi, Amerykanami po prostu. - Chciałem nawet powiedzieć o tym jednemu polskiemu sklepikarzowi, który jeździł swoim samochodem na wstecznym, żeby w ten sposób napełnić sobie bak benzyną. Wołałem, ale mnie nie słyszał, bo przez pomyłkę założył tego dnia gacie na głowę, a ich guma zatkała mu uszy - leci Langlieb. Rozmarza się, że być może niedługo Greenpoint zostanie wyczyszczony z tych "szkodników". - Dzięki Bogu, takie społeczności to już wymierający gatunek Ameryki. Pora na inny świat. Całodobowe pizzerie, gdzie zamówienia robi się przez internet, całonocne knajpy i otwarte na okrągło wielopoziomowe parkingi poprzerabiane z greenpoinckich... kościołów. - Ludzie, chodźcie tu, osiedlajcie się na Greenpoincie. Pomóżcie mi zrobić coś z tym skansenem dojmującego kretynizmu wyjętego z "polish jokes". Kasia Fertała, lat 21 Katarzyna Fertała, polska studentka renomowanego Cornell University i przewodnicząca uczelnianego Stowarzyszenia Studentów Polskich (SPS) czytała felieton o wiewiórce na ekranie monitora swego komputera i oczy robiły się jej jak duże guziki. Oczywiście, znała Greenpoint, bo pochodzi z pobliskiego New Jersey. Postanowiła działać. - Przede wszystkim pokazałam artykuł kolegom z SPS. Postanowiliśmy się szybko podzielić nim ze studentami innych uczelni, aby zechcieli wraz z nami zwrócić się do prezydenta Haverford College z obiekcjami na temat treści rozpowszechnianych na uczelnianych stronach internetowych. Obraźliwych i znieważających polską grupę etniczną - mówi Kasia. Jej list w tej sprawie z załączonym tekstem Langlieba trafił także do mediów. O sprawie napisał znany dziennikarz Corky Siemaszko na łamach największej gazety nowojorskiej "Daily News" oraz konserwatywny "New York Sun". Zaprotestował lider nowojorskiego Kongresu Polonii Amerykańskiej Frank Milewski. Śladem podążyły także gazety polonijne. Z oświadczeniem pośpieszył nawet nowojorski konsul generalny RP, grzmiąc donośnie, by zostać zauważonym. Tymczasem to Kasi odpowiadał prezydent Haverford College Thomas Tritton, uznając tekst za niefortunny i mogący budzić słuszny gniew Polaków. Rzecznik Wydziału Parków Nowego Jorku, Warner Johnson, zapewniał, że Langlieb w żadnej mierze nie wyraża opinii ich urzędu, a swoją prywatną. Autora, w rozmowie z "Daily News", zganiła nawet jego własna matka. Prośba Guliwera o wybaczenie... W połowie tygodnia zareagował David Langlieb. W oświadczeniu, jakie trafiło do prasy, napisał: "Chciałbym przeprosić wszystkich, których uraziłem moim felietonem, który napisałem jako absolwent mojego college'u, a w żadnym razie jako pracownik miejski. [...] Proszę o wybaczenie". Taki jest sens. Autor daje jednak także popis specyficznej erudycji, gdy usprawiedliwia się, że w felietonie zastosował stylizację pisarstwa Jonathana Swifta, autora "Przygód Guliwera". Nie wziął jednak pod uwagę siły historycznych stereotypów. Przypomniał o dziadkach z Białegostoku. Zapewnił, że kocha Greenpoint, z jego koncertami w klubach nocnych oraz zapach kiełbas w tutejszych sklepach mięsnych. Nie spocznie, zanim nie zrobi czegoś dobrego dla dzielnicy i jej mieszkańców, których kocha szczerą miłością. - Polska społeczność w Greenpoincie w pełni zasługuje na te przeprosiny. Wierzę, że przeprosiny pana Langlieba są szczere i myślę, że jeśli chce przyczynić się do zachowania unikalnego charakteru Greenpointu, powinien zrobić to w konstruktywny sposób - mówi Kasia. Dostałeś Dawidku-Guliwerze w dupę od Kasi. Zacznij poprawę od wysłania jej do Cornell University bukietu róż. Mogą być biało-czerwone. W barwach narodowych kraju, gdzie jest Białystok, gniazdo twych dziadków. Nie bałagań więcej w Greenpoincie. Don't mess with Greenpoint! Robert Racot, Nowy Jork