Mieszkańcy Mati oskarżają greckie władze o to, że zostali pozostawieni na pastwę żywiołu. "Pozwolili, abyśmy spłonęli" - mówią. Przypominają, że w okolicy zdarzały się wcześniej pożary, ale żaden nie spustoszył Mati, bo straż pożarna do tego nie dopuściła. Tym razem - jak twierdzą pogorzelcy - ani straż pożarna ani policja nie podjęły właściwych działań. Poszkodowani podkreślają też, że nie było żadnej informacji, nakazu ewakuacji czy wskazówek, co mają robić. "Zamienili naszą miejscowość w cmentarz. To było przestępstwo. Ci ludzie nie musieli zginąć" - twierdzą mieszkańcy. Ci, którzy przeżyli pożary mówią, że stracili zaufanie do władz i do tego, że państwo może ich ochronić. Wielu ekspertów twierdzi, że usprawiedliwienia lewicowego rządu Aleksisa Tsiprasa są niedopuszczalne i że muszą znaleźć się odpowiedzialni za tragedię. Na wczorajszej konferencji prasowej przedstawiciele rządu stwierdzili, że pożar to wynik podpaleń i ekstremalnych warunków pogodowych. Minister do spraw porządku publicznego Nikos Toskas zapewnił, że władze zrobiły wszystko, co było w ich mocy i dzięki temu nie było więcej ofiar. Do tej pory odnaleziono ciała 86 osób. Trwa ustalanie tożsamości ofiar. Wciąż dziesiątki osób są poszukiwane, ich dokładna liczba nie jest znana. Po południu w szpitalu zmarła kolejna z rannych osób. Tym samym liczba ofiar wzrosła do 87. Specjaliści, którzy ustalają tożsamość ofiar powiedzieli, że mowa o bardzo trudnym procesie. Wiele z nich było splecionych, bo ludzie obejmowali się w ostatnich momentach życia. Niektórzy eksperci przyznali, że nie spotkali się do tej pory z tak trudnymi przypadkami i że są wycieńczeni psychicznie. Są wstrząśnięci tragedią i przeżyciami ludzi, którzy szukają swoich bliskich. Przynoszą osobiste rzeczy członków swoich rodzin, w tym zabawki dzieci. Jednocześnie wojsko, straż pożarna i dziesiątki ochotników z całej Grecji, w tym nurkowie przeczesują okolice wschodniej Attyki w poszukiwaniu zaginionych osób. Mimo, że szanse na znalezienie ich żywych są nikłe, wiele rodzin wciąż nie traci nadziei. W szpitalach nadal przybywa ponad pięćdziesięciu rannych, w tym kilkoro dzieci.