Program oszczędnościowy, przeciwko któremu Grecy protestują na ulicach, obejmuje m.in. redukcje zatrudnienia w sektorze publicznym, obniżkę płacy minimalnej, obniżki emerytur. Grecki minister finansów Ewangelos Wenizelos postawił sprawę jasno, ostrzegając deputowanych, że jeśli parlament nie przyjmie programu oszczędnościowego, Grecja zbankrutuje. Już 20 marca przypada termin zapadalności greckich obligacji na sumę 14,5 miliarda euro, a Ateny nie mają pieniędzy na ich wykup. Wenizelos zażądał przegłosowania programu oszczędnościowego najpóźniej w niedzielę w nocy, "ponieważ w poniedziałek rano banki i rynki finansowe muszą otrzymać wiadomość, że Grecja może przetrwać i przetrwa". Apelując w sobotę o poparcie dla programu oszczędnościowego, premier Lukas Papademos podkreślał, że odrzucenie go prowadziłoby do niekontrolowanego bankructwa Grecji, a co za tym idzie - chaosu gospodarczego i groźby wybuchu niezadowolenia społecznego. Konsekwencją byłaby recesja, destabilizacja, wzrost bezrobocia, co prędzej czy później doprowadziłoby do wyjścia Grecji ze strefy euro. Socjaldemokratyczna partia PASOK i konserwatywna Nowa Demokracja (ND) mają wystarczającą większość 236 deputowanych w 300-osobowym parlamencie, aby móc przeforsować program oszczędnościowy. W ostatnich dniach 25 deputowanych PASOK i 13 deputowanych ND demonstrowało jednak swój sprzeciw wobec surowych posunięć oszczędnościowych. Przywódca ND Antonis Samaras zagroził nawet niezdyscyplinowanym deputowanym, że nie zostaną umieszczeni na listach wyborczych przed przyspieszonym głosowaniem przewidzianym już na kwiecień. Przedstawiając w niedzielę program oszczędnościowy, deputowana PASOK Sofia Giannaka podkreśliła, że parlament, mający zatwierdzić te bolesne środki, jest przyparty do muru. Oświadczyła, że wielka presja partnerów Grecji w UE, domagających się przyjęcia tego programu, jest rezultatem opóźnień w realizowaniu przez Greków uzgodnionych wcześniej reform. - Te opóźnienia noszą nasze znamię. Nie powinniśmy obwiniać o nie cudzoziemców - powiedziała. - Przekonaliśmy się w końcu, że trzeba spłacać to, co się pożyczyło. (...) Zwykliśmy mówić "biedne państwo, bogaci obywatele", ponieważ z pobudek populistycznych tolerowaliśmy uchylanie się od płacenia podatków. Czy takiego kraju chcemy? - spytała retorycznie.