- Oboje czujemy, że czynna obecność w tych wyborach jest naszym społecznym obowiązkiem - powiedziała PAP Esra, która jest z zawodu prawnikiem. Jej mąż, operator filmowy, dodał, że o możliwości bycia społecznym obserwatorem wyborczym oboje dowiedzieli się w zeszłym roku, tuż przed marcowymi wyborami lokalnymi. - Od razu się zgłosiliśmy. Chrzest bojowy przeszliśmy w bardzo konserwatywnej dzielnicy Stambułu Eyupie - opowiada Gunes. Wtedy dla Oy Ve Otesi (tur. Zrób coś więcej niż oddanie głosu, ang. Vote and Beyond) pracowało około 30 tys. ochotników. W tym roku ich liczba znacznie wzrosła. W 162 miastach urn wyborczych pilnuje ponad 70 tys. ludzi. Ich zadaniem jest upewnienie się, że wszystkie karty do głosowania są prawidłowo opieczętowane, że osoby przychodzące głosować w punktach wyborczych są tam faktycznie zarejestrowane, że nikt nie głosuje w zastępstwie za kogoś innego. - Zdarza się, że przychodzi mąż z żoną i on jej stuka palcem w miejsce, gdzie ona ma postawić krzyżyk. Wtedy też interweniujemy. Każdy ma głosować samodzielnie - mówi Esra.Punkt wyborczy, w którym oboje Karaosmanoglu są w tym roku obserwatorami, znajduje się w szkole w dzielnicy skupiającej wielu zwolenników konserwatywnej, islamistycznej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Według Esry zdobędzie tam ona co najmniej 75 proc. głosów. Oprócz przedstawicieli Oy Ve Otesi urn wyborczych w Kagithane pilnują także obserwatorzy wszystkich głównych partii, włączając w to prokurdyjską Ludową Partię Demokratyczną (HDP). - Z tego co wiem, HDP w tych wyborach ma swoich ludzi w większości punktów wyborczych. To coś nowego. Pokazuje to, jak dużą wagę przywiązują do głosowania"= - komentuje Esra. Różnice między dzielnicą, w której małżeństwo mieszka, a Kagithane są ogromne. W tej ostatniej, znacznie uboższej, większość kobiet nosi na głowach chusty. - Szczerze mówiąc, jesteśmy tu po raz pierwszy - ubolewa Esra. - W społeczeństwie tureckim istnieją olbrzymie podziały. To nie jest dobre. Powinniśmy być o wiele bardziej otwarci na siebie. Ale za te podziały winię polityków. Oni nic nie robią, żeby nas do siebie zbliżyć. Lokal wyborczy, w którym Karaosamnoglu oddali głos w Etiler, także znajduje się w lokalnej szkole. Tam mieszkają jednak przede wszystkim zwolennicy głównego ugrupowania opozycji Partii Ludowo-Republikańskiej (CHP), a także HDP. - W Etiler w zasadzie nie ma ludzi popierających AKP" - tłumaczy Esra. "Myślę, że nie czuliby się w tej dzielnicy jak u siebie. Wśród postępowych Turków też jest wiele nietolerancyjnych osób. Kobiety z zakrytą głową na pewno wywołałyby komentarze - dodaje. Z sondażu przedwyborczego przeprowadzonego przez Alego Carkoglu ze stambulskiego Uniwersytetu Koc wynika, że 43 proc. uprawnionych do głosowania w Turcji nie wierzy, iż wybory zostaną przeprowadzone bez żadnych fałszerstw. Oboje Karaosmanoglu zgadzają się, że jest to możliwe. Dlatego uważają, że ich wkład jest tak ważny. - Z moich obserwacji wynika, że te wybory będą miały bardzo wysoką frekwencję, co dowodzi, że wszyscy zdają sobie sprawę, jak wiele zależy od ich wyniku - mówi Esra. Przechodzący obok starszy mężczyzna przystaje i kiwa głową. - Z jednej strony nie wierzę, abym moim głosem mógł zmienić przyszłość tego kraju, ale z drugiej, jak sobie pomyślę, że nie zagłosuję, to robię się chory. Turcja nas potrzebuje" - mówi i odchodzi w kierunku urny wyborczej. Wybory w Turcji, oprócz członków partii politycznych i tysięcy ochotników, monitoruje także 128 międzynarodowych obserwatorów wysłanych tam przez Organizację Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Ze Stambułu Agnieszka Rakoczy