Były przewodniczący Izby Reprezentantów, który w latach 90. jako lider Partii Republikańskiej (GOP) w Kongresie doprowadził do przejęcia przez nią większości w obu izbach, zdecydowanie wygrał prawybory w Karolinie Południowej, choć dysponował dużo mniejszymi funduszami na kampanię, niż faworyzowany przez partyjne elity Mitt Romney. Gingrich prowadzi swoją kampanię kreując się na outsidera zwalczanego przez republikański establishment popierający Romneya, byłego gubernatora Massachusetts. Ten ostatni uchodzi za bardziej "wybieralnego" w konfrontacji z ubiegającym się w tym roku o reelekcję prezydentem Barackiem Obamą. Wybory prezydenckie odbędą się w USA w listopadzie. - Ludzie mają po prostu dość mówienia im co mają myśleć i co wolno im mówić. Kiedy patrzą na potężnych facetów z Wall Street, na Waszyngton, wiedzą, że nie otrzymają od nich żadnej pomocy i myślę, że ta przepaść wywołuje prawdziwy gniew przeciw establishmentowi - powiedział w niedzielę były szef Izby Reprezentantów w wywiadzie dla telewizji NBC w programie "Meet the Press". Jeszcze w sobotę, wkrótce po ogłoszeniu wyników w Karolinie Południowej, setki tysięcy ludzi - w tym nawet korespondent PAP w Waszyngtonie - dostali e-maile ze sztabu Gingricha z prośbą o datki wyborcze. Finansowa przewaga Romneya umożliwi publikowanie w mediach na Florydzie, gdzie za dziewięć dni odbędą się następne prawybory, licznych ogłoszeń przedwyborczych agitujących za jego kandydaturą. Oczekuje się, że będą one atakowały Gingricha wypominając mu m.in. jego odejście z Kongresu pod presją oskarżeń o wykroczenia etyczne, a także kontrowersje związane z jego dwoma rozwodami. Gingrich liczy jednak, że zbiórka funduszy w internecie - do czego zwykle odwołują się kandydaci, którzy nie mają poparcia kierownictw swoich partii jak Barack Obama na początku 2008 roku - pozwoli mu zniwelować finansową przewagę Romneya. Zdaniem komentatorów, jak Gerald Seib w niedzielnym "Wall Street Journal", Gingrich skutecznie wykorzystuje nastroje oddolnego buntu w GOP przeciwko politykom tej partii w Waszyngtonie, którzy przyczynili się do powiększenia deficytu budżetowego i zadłużenia USA. Wyrazem tej rewolty jest populistyczno-prawicowa Tea Party - ruch, którego działacze uważają, że wielu tych polityków zdradziło ideały prawdziwego konserwatyzmu i przyczyniło się do obecnych problemów ekonomicznych USA. Przed prawyborami w Karolinie Południowej Gingricha poparła idolka Tea Party, była kandydatka na wiceprezydenta Sarah Palin. Wielu komentatorów zwraca jednak uwagę, że sam Gingrich w swojej działalności w Kongresie i późniejszych wypowiedziach oddalał się od konserwatywnych zasad. Komentator telewizji MSNBC i były republikański kongresman Joe Scarborough przypomniał w niedzielę w programie "Meet the Press", że były szef Izby Reprezentantów popierał pomysły legislacyjne z programu Demokratów, jak ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, i krytykował propozycję prywatyzacji federalnych funduszów ubezpieczeniowych wysuwane przez ustawodawców zbliżonych do Tea Party. - Gingrich nie jest żadnym konserwatystą - powiedział Scarborough. Zgadza się z nim Gerald Seib. "Zarówno Romney jak i Gingrich to dość konwencjonalni przywódcy próbujący płynąć na fali niezadowolenia w Partii Republikańskiej" - napisał komentator "WSJ".