Około 62 proc. głosujących w referendum opowiedziało się za ustawą zezwalającą na aborcję w przypadkach, gdy zdrowie psychiczne lub fizyczne kobiety jest zagrożone, zwłaszcza w przypadku gwałtu lub kazirodztwa, lub gdy płód wykazuje śmiertelne upośledzenie fizyczne. Referendum, które odbyło się z inicjatywy lokalnych władz, pierwotnie zaplanowano na marzec 2020 r., ale zostało przełożone w ostatniej chwili z powodu pandemii COVID-19. Polaryzacja opinii Nieco ponad 36 proc. mieszkańców brytyjskiego terytorium zamorskiego biorących udział w referendum głosowało przeciw, wskazując jednak na znaczną polaryzacją opinii, co jest, podkreśla lokalna prasa, rzadkim zjawiskiem w zwykle zgodnej społeczności brytyjskiej enklawy, zamieszkałej przez 32 000 ludzi. Frekwencja wyniosła 52,75 proc.Dobrowolne przerwanie ciąży było do tej pory zabronione i karane dożywociem. W rezultacie kobiety chcące dokonać aborcji musiały wyjeżdżać do Hiszpanii lub Wielkiej Brytanii. Zgodnie z nowym prawem kobieta może dokonać aborcji do dwunastego tygodnia, jeśli jej zdrowie psychiczne lub fizyczne jest zagrożone, szczególnie, jeśli zagrożenie to zostanie uznane przez lekarzy za nieodwracalne.Szef rządu <a class="db-object" title="Gibraltar" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-gibraltar,gsbi,3391" data-id="3391" data-type="theme">Gibraltaru</a> Fabian Picardo, który prowadził kampanię na "tak", przyznał, że aborcja jest "drażliwym tematem", ale pochwalił wynik referendum jako konieczny krok. Sprzeczne z europejską konwencją praw człowieka Reforma ta jest następstwem orzeczenia brytyjskiego Sądu Najwyższego z czerwca 2018 r., który stwierdził, że ustawodawstwo Irlandii Północnej, zakazujące aborcji w prawie wszystkich przypadkach, a zatem bliskie ustawodawstwu Gibraltaru, jest sprzeczne z europejską konwencją praw człowieka. "Naszym obowiązkiem jest położenie kresu temu naruszeniu" - napisał Fabian Picardo, komentując wyniki referendum w lokalnej prasie.