W przemówieniu inauguracyjnym wygłoszonym po zaprzysiężeniu na prezydenta George W.Bush obiecał "budować jedno społeczeństwo" gwarantujące wszystkim sprawiedliwość i możliwości rozwoju. Bush podkreślił, że mimo wolności i zamożności Ameryki, wielu Amerykanów "wątpi w obietnice i nawet sprawiedliwość naszego własnego kraju", gdyż "ich ambicje są ograniczone przez podupadłe szkoły i uprzedzenia". - Czasem różnice między nami są tak głębokie, że wydaje się, iż mieszkamy na kontynencie, ale nie w jednym kraju - powiedział prezydent. Jak podkreślają komentatorzy, oczekiwano takich słów od prezydenta, którego zeszłoroczne zwycięstwo wyborcze nadal kwestionowane jest przez część Amerykanów. Uroczystości ochraniane były przez około 7 tysięcy policjantów, z powodu demonstracji zapowiedzianych przez organizacje kwestionujące wyborcze zwycięstwo Busha. Jednak zdaniem większości Amerykanów prezydentura Busha, będzie dla ich kraju dobrym okresem. 85 procent obywateli USA wyraziło przekonanie, iż Bush junior okaże się przywódcą średnim, lub powyżej średniej - takie wyniki dał sondaż przeprowadzony przez sieć CBS. Wyraźną przewagę nad ustępującym prezydentem Billem Clintonem przyznają Amerykanie Bushowi w sprawach moralności. Wczoraj Clinton zawarł ugodę z niezależnym prokuratorem Robertem Rayem, aby po wygaśnięciu prezydenckiego immunitetu uniknąć procesu w sądzie karnym w związku ze skandalem z Moniką Lewinsky. W zamian za odstąpienie przez prokuratora od oskarżenia, Clinton przyznał w specjalnym oświadczeniu, że w kwestii swego romansu ze stażystką świadomie wprowadził w błąd sąd oraz przysięgłych. Zgodził się też zawiesić na pięć lat swoją licencję na wykonywanie zawodu prawnika w stanie Arkansas i zapłacić 25 tysięcy dolarów grzywny.