W tamtym czasie, kiedy doszło do ataków w Nowym Jorku i na Pentagon, a także do udaremnienia próby kolejnego zamachu - w Shanksville w Pensylwanii - pełniłem funkcję zastępcy dowódcy w Akademii Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Byliśmy więc jakieś trzydzieści mil od miejsca tego ataku, do którego doszło w Waszyngtonie. Na początku myśleliśmy, że była to jakaś koszmarna pomyłka nawigatorów. Bardzo szybko jednak zrozumieliśmy, że Stany Zjednoczone zostały zaatakowane. Miałem wówczas za sobą dobrze ponad trzydzieści lat służby i, rzecz jasna, była to dla mnie zupełnie nowa okoliczność. W tym momencie zdaliśmy sobie wszyscy sprawę, że przyszłość pod żadnym względem nie będzie przypominać tego, czego doświadczyliśmy w okresie zimnej wojny. Zrozumieliśmy, że czeka nas epoka długotrwałego konfliktu, a prawdopodobnie także długoterminowego zaangażowania zarówno w działania kontrterrostyczne, jak i intensywne poszukiwania sposobów wyeliminowania przyczyn leżących u podstaw takiej zaciekłości, takich wrogich aktów terroru - nie tylko w skali USA, ale też na poziomie globalnym. Wiedzieliśmy więc, że rzeczywistość ulegnie diametralnej zmianie. Wiedzieliśmy również, że czeka nas długa walka. Przypuszczenia te znalazły swoje potwierdzenie w wielu miejscach na świecie. Sytuacja w Afganistanie miała wymiar szczególny: siły USA i koalicji błyskawicznie odpowiedziały na atak terrorystów w sposób zmasowany i kompleksowy, co w ostatecznym rozrachunku przyniosło koniec - jeśli mogę użyć takiej metafory - talibańskich ciemności, które spowijały tej kraj, czyniąc zeń bezpieczną przystań dla talibów, Al-Kaidy i innych terrorystycznych organizacji. W późniejszym czasie społeczność międzynarodowa podejmowała naprawdę wielkie wysiłki, by doprowadzić do przemian w tym kraju, by zapewnić afgańskiemu rządowi stabilną pozycję i bezpieczeństwo - po to, by Afgańczycy już nigdy nie znaleźli się pod butem talibów, ale też po to, by podarować im lepszą przyszłość i wykluczyć taki scenariusz, w którym Afganistan ponownie stałby się bazą dla terrorystów, gdzie Al-Kaida mogłaby planować kolejne ataki na świat zachodni i na afgańskich cywilów. To długa wojna. Toczymy ją już od dziesięciu lat. W tym czasie wielu spośród nas przyszło służyć w bardzo różnych miejscach. Dziś jednak wystarczy spędzić w Afganistanie krótki okres czasu, by dostrzec nadzieję malującą się na ludzkich twarzach. Na przestrzeni ostatnich kilku lat zaszły tu wielkie zmiany. Zauważalny jest postęp, który będzie coraz większy w miarę wdrażania strategii przedstawionej na szczycie NATO w Lizbonie, dotyczącej przekazywania odpowiedzialności za kraj lokalnym strukturom. W kontekście przyszłości rysuje się też perspektywa efektywnego partnerstwa pomiędzy USA i NATO a międzynarodową społecznością, którego celem będzie zbudowanie w Afganistanie czegoś trwałego i godnego podziwu, co będzie z pożytkiem dla obywateli tego kraju. 11 września 2001 r. był dniem wielce tragicznym, ale dziś mogę szczerze powiedzieć, że - mimo iż wciąż mamy tutaj wiele do zrobienia - z optymizmem patrzę w przyszłość. Tłum. Katarzyna Kasińska