Na sprawę w niedzielnym przemówieniu w Bielsku-Białej zwrócił uwagę Jarosław Kaczyński, tłumacząc, że głoszenie idei skrajnych i oferowanie prostych rozwiązań zaszkodziło faworytowi amerykańskich wyborów. Pytanie, czy sam prezes PiS wdroży tę własną refleksję, bo dziś to jego wiecowa publicystyka i nieprzemyślane refleksje wyrządzają często szkodę jego partii. Niemniej diagnoza tego, co się stało w USA, jest jak najbardziej słuszna. Demokraci powstrzymali wydawałoby się zwycięską ofensywę republikanów. Wydawałoby się, bo amerykańska prawica nabrała wiatru w żagle inaczej niż pogrążona w kryzysie Partia Demokratyczna. Do tego USA dopadł kryzys i groźba recesji. Nic tylko wygrywać. A jednak, w najlepszej dla republikanów wersji, uzyskają oni słaby remis. Co się stało? Radykalny ogon Tak się dzieje, gdy ogon zaczyna machać psem. Czyli wtedy, gdy skrajne skrzydła zaczynają dominować w dużych ruchach i formacjach prawicowych. Dość charakterystyczne, że łupnia w USA dostali przede wszystkim kandydaci popierani przez Trumpa, często bardzo krytyczni wobec republikańskiego centrum. Taką postacią jest choćby Mehmet Oz, telewizyjny lekarz celebryta, który przegrał w Pensylwanii z mało znanym Johnem Fettermanem. W dodatku Fetterman jakiś czas temu przeszedł udar, który sprawiał, że jego kampania w ogóle była mocno ograniczona. Nie zmieniło to faktu, że wygadany trumpista z nim przegrał. Wyborcy po prostu nie chcieli kandydata od Trumpa. Zapewne gdyby naprzeciw demokraty stał jakiś nobliwy, może nawet przeciętny republikanin, to wynik byłby inny. Ale bez względu na swoją błyskotliwość Oz postrzegany jako radykał od Trumpa przegrał. Podobne przykłady można by mnożyć. Jeszcze niedawno republikanie przygotowywali się do pewnego przejęcia obu izb Kongresu. Do stworzenia silnej przeciwwagi do prezydentury Joe Bidena, i w końcu gruntu pod najbliższe wybory prezydenckie. Radykałowie, bez względu na swoją rozpoznawalność, popularność, błyskotliwość, zablokowali to. Zapewne mają bardzo oddanych sobie fanów i są ich miliony. Tyle że większość ich odrzuciła bojąc się ich populizmu, czasem wybierając demokratów, czasem nie idąc do wyborów. Ubijanie betonu Jeśli prezes PiS wziął sobie tę amerykańską lekcję do serca, to dobrze dla niego. Czy nie znajdujemy się w trochę podobnej sytuacji? Czy "wojna o sądy", toczona także przez jedno ze skrzydeł szerokiej formacji politycznej, nie ciągnie jej w dół i w końcu nie zafunduje jej wyborczej porażki? Nawet jeśli, a tak uważam, jest ona tylko pretekstem do tego, by Polsce blokować środki z KPO, to jest ona niezwykle kosztowna. Podobnie zresztą jak pakowanie się w rozmaitego rodzaju ideologiczne tematy, typu aborcja, kwestie mniejszości seksualnych i tym podobne. Cieszą one być może część twardego elektoratu, ale on nie zapewnia większości. Myślę, że amerykańscy politycy ulegli właśnie temu i czasem w polskiej polityce się temu ulega. Charyzmatycznym, radykalnym postaciom uwielbianym na partyjnych wiecach i wśród najbardziej oddanych wyborców. Tyle że absolutnie niezdolnym pozyskać kogokolwiek poza tym wewnętrznym obszarem. Spójrzmy na nasze rankingi popularności polityków. Nie tylko funkcja sprawia, że dominuje w nich stonowany Andrzej Duda. I z drugiej strony, że bardziej umiarkowany w swojej retoryce Rafał Trzaskowski zdecydowanie przeważa nad agresywnym Donaldem Tuskiem. Charyzmatyczni radykałowie partiom się przydają. Ale do ubijania betonu, w momencie, gdy zaczynają odgrywać kluczową rolę ciągną je w dół. Tym bardziej jeśli mówimy o skrzydłach, czy przybudówkach do partii, w rodzaju ruchu politycznego zgromadzonego wokoło Donalda Trumpa. A czy polska prawica wyciągnie z faktycznej porażki republikanów wnioski? Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego wskazywałaby, że tak. Doświadczenie wskazuje, że może być różnie.