Mińsk zagroził zablokowaniem tranzytu rosyjskiego gazu do Unii Europejskiej, jeśli nie dojdzie do zawarcia kontraktu na dostawy gazu na potrzeby krajowe. Takie stanowisko zaprezentował we wtorek wieczorem wicepremier Białorusi Uładzimir Siemaszko po powrocie z Moskwy, gdzie fiaskiem zakończyła się kolejna runda rozmów w sprawie cen gazu. Zdaniem cytowanego przez ITAR-TASS rzecznika Gazpromu Siergieja Kuprijanowa, wypowiedź Siemaszki, iż "do czasu podpisania nowego kontraktu cena rosyjskiego gazu wynosić będzie bez zmian, podobnie jak w 2006 roku, 46,68 dol.", jest wyrazem "całkowitego niezrozumienia" problemu. Przekonanie strony białoruskiej, iż do czasu podpisania nowego kontraktu obowiązywać będą stare zasady jest z gruntu błędne - podkreślił Kuprijanow; dotychczasowy kontrakt wygasa bowiem za cztery dni i dostawy rosyjskiego gazu na Białoruś w 2007 roku możliwe będą wyłącznie po zawarciu nowego kontraktu. Kuprijanow odnotował także, iż "bezprecedensowo korzystne" warunki, jakie Gazprom zaoferował białoruskim partnerom, Siemaszko nazwał "rozmyślną prowokacją". Rzecznik Gazpromu podkreślił, iż cena, jaką Białoruś płaci za rosyjski gaz nie tylko nie jest rentowna, lecz przeciwnie - nawet nie pokrywa nakładów Gazpromu związanych z wydobyciem i transportem gazu. Gazprom domagał się od Białorusi, by od 1 stycznia przyszłego roku płaciła za tysiąc metrów sześciennych gazu 200 dolarów. Strona rosyjska byłaby skłonna zaakceptować niższą cenę - we wtorek Gazprom mówił o 110 dolarach, a w środę o 105 dol. - w zamian za nieodpłatne przekazanie Gazpromowi połowy udziałów białoruskiego operatora gazociągów Biełtransgaz, ale na takie rozwiązanie Mińsk nie chce się zgodzić. Przez Białoruś przechodzi 20 procent rosyjskiego gazu, przeznaczonego dla Europy. Cena gazu, dostarczanego przez Gazprom, z początkiem nowego roku w przypadku Mołdawii wynosić ma 170 dol. a Gruzji - 235 dolarów. Europejscy odbiorcy zapłacą za rosyjski gaz ponad 250 dol. za tysiąc metrów sześciennych.