Ukrywają się w lasach położonych w pobliżu miast na północy Maroka. Tworzą małe społeczności. Przywędrowali głównie z Afryki Subsaharyjskiej. Połączył ich wspólny cel. Wyczekują odpowiedniego momentu, by spróbować przedostać się do Europy: albo przez Ceutę czy Melillę - dwie hiszpańskie enklawy - albo łódką przez Morze Śródziemne. Społeczności skupione w dwóch lasach - w okolicy Tangeru i nieopodal Nadoru - owiane są tajemnicą. Oficjalnie wiadomo tylko, że to migranci, którzy chcą wyruszyć do Europy. Nieoficjalnie są to ludzie, którzy tworzą wyraźnie zhierarchizowaną strukturę. Mają szefa, który trzyma wszystko w ryzach, dba o przestrzeganie reguł. Każdy, kto wchodzi do lasu, musi się z nim liczyć. Wszystko rozstrzyga herszt. To on decyduje, kto może być w lesie. To silny, charyzmatyczny mężczyzna, którego głos znaczy więcej niż wszystkich pozostałych. Od niego zależy, czy i kto będzie mógł porozmawiać ze "światem zewnętrznym". Na przykład z wolontariuszami organizacji humanitarnych, które próbują pomóc koczującym ludziom. Jedną z nich jest Fundacja Wschód-Zachód (FOO). "Bez jego zgody nie możemy rozdać ubrań czy leków. Musimy z nim współpracować. Co by się stało, gdybyśmy tego nie robili? Nie wiemy, ale nie chcemy próbować, bo jesteśmy tam, by pomagać" - mówi Nadia Tari z FOO. Nadia tłumaczy, że sposób zorganizowania życia koczujących ludzi wynika z kwestii kulturowych. Mieszkający w lasach migranci to głównie Subsaharyjczycy, którzy na grunt marokański przenoszą swoją strukturę plemienną. Przyzwyczajeni do rządów lidera, akceptują takie reguły. Ci, którzy tego nie potrafią, muszą opuścić las. Często oznacza to porzucenie szansy na dotarcie do Europy. Z północy na południe Niedawno światowe media rozpisywały się o wywózkach organizowanych przez marokański rząd. Służby porządkowe przeczesywały lasy, a niemal każdego, kogo tam znalazły, wywoziły na południe kraju. Niemal każdego, bo jedynie ci o statusie uchodźcy albo posiadający podobne dokumenty, mogli zostać. Migrantów wywożono w głąb kraju i zostawiano w pobliżu granicy z Algierią. Tym sposobem niektórzy wrócili do miejsc, z których kilka miesięcy wcześniej wyruszyli na północ. Większości to jednak nie zraziło. Znów podejmowali próbę przedostania się na północ. Amnesty International szacuje, że ten proceder objął łącznie 5 tys. ludzi. Zdaniem organizacji broniącej praw człowieka, "wywózki prowadzone na dużą skalę były okrutne i bezprawne". Do oskarżeń odniósł się marokański rząd, który uznał je za bezpodstawne i agresywne. Dodał, że wywózki odbywały się zgodnie z obowiązującym prawem. Tylko dla odważnych Fundacja Wschód-Zachód jest jedną z nielicznych organizacji, które wchodzą do osławionego lasu, by nieść pomoc. Pracownicy fundacji przywożą tym ludziom jedzenie, ubrania, opatrunki, leki. Fundacja nie skupia się jednak tylko na tym. Jej zakres działań jest bardzo szeroki, a w samym Rabacie i okolicy pod ich opieką znajduje się 3 tys. migrantów. Z tak dużą grupą ludzi pracuje tylko jeden psycholog i pracownicy socjalni. Kolejne placówki znajdują się m.in. w Marrakeszu, Tangerze, Fezie i Casablance. Plan pracy fundacji opiera się na czterech filarach: opiece psychologicznej i socjalnej, edukacji, rozwoju zawodowym i osobistym oraz aktywności kulturalnej. Arabski na start Kluczowy jest aspekt edukacyjny, zarówno w odniesieniu do dzieci, jak i dorosłych. Pracownicy fundacji pomagają w znalezieniu szkoły, a potem w zapisaniu do niej dziecka. Sprawdzają też, czy dzieci faktycznie chodzą na zajęcia, czy są tam w wyznaczonych godzinach. W samym Rabacie pod ich opieką jest ok. 600 dzieci. Pracowników, którzy tym się zajmują, jest jednak tylko dwóch. W siedzibie fundacji funkcjonuje plac zabaw i przedszkole. Dzieci uczą się arabskiego, francuskiego i matematyki. Arabski jest szczególnie ważny dla najmłodszych, bo muszą się go nauczyć zanim pójdą do szkoły. Fundacja organizuje też kursy dla starszych dzieci, które przychodzą do ośrodka po szkole. Uczą się dodatkowo, głównie języków. W kursach uczestniczą też ich rodzice, którzy liczą, że dzięki nowym umiejętnościom łatwiej znajdą pracę. Przychodzą więc na zajęcia z arabskiego, francuskiego, angielskiego, informatyki, ale też uczą się gry na pianinie lub fotografii. "Dzięki językom wielu z naszych podopiecznych znalazło pracę np. w call center. Często ukończenie takiego kursu wiąże się z uzyskaniem dyplomu lub certyfikatu. Wielu pracodawców czegoś takiego oczekuje" - tłumaczy Nadia. Fundacja nadzoruje też sprawy socjalne. Sama posiada kilka mieszkań, w których przebywają najbardziej potrzebujący uchodźcy i migranci. Uchodźcze atelier By sfinansować tak szeroki wachlarz możliwości, fundacja nieustannie potrzebuje środków finansowych. Część pochodzi od włoskiej fundatorki, część od władz lokalnych i organizacji międzynarodowych, jak np. UNHCR, a część fundacja stara się zbierać sama. Ciekawym pomysłem na gromadzenie funduszy jest prowadzenie małego atelier. Pracuje w nim kilka kobiet. Dostają miesięczną pensję, a jeśli zamówień jest dużo, mogą liczyć na premię. Ubrania trafiają głównie na eksport do Europy. Za sukienkę czasem trzeba zapłacić 1,5-2 tys. euro. Kilka lat temu w ośrodku przebywała Afganka, która nauczyła szyć inne kobiety. Z czasem hobby zamieniło się w mały interes. Dziś sukienki szyte w rabackim atelier są przeznaczone dla muzułmańskich kobiet - z Afganistanu, Palestyny, Syrii, Maroka, czy nawet byłej Jugosławii. Mimo pracy na kilku frontach organizacja pamięta o tym, od czego wyszła, czyli od pomocy człowiekowi. Praca nad rozwojem psychologicznym jest chyba w tym wszystkim najtrudniejsza. "Wielu migrantów ma traumatyczne doświadczenia. Opuścili swój kraj, doświadczyli przemocy, trafili na przemytników ludzi i mają wiele, wiele negatywnych emocji. Pracują z psychologiem, by z tego wyjść. Przez długi czas byli jedynie przedmiotami, w Maroku starają się odnaleźć podmiotowość" - podkreśla Nadia. Tari przyznaje, że większość podopiecznych fundacji to ludzie niesłychanie zagubieni. "Nie potrafią podejmować decyzji, ponieważ brak im pewności siebie. Wciąż przeżywający swoją traumę, czasem nie mają odwagi, by szukać pracy. A gdy już im się trafi, mówią: może tak, może nie, nie wiem. Muszą spędzić tu trochę czasu, by poznać specyfikę tego kraju, ludzi, kulturę. Muszą się oswoić z nową rzeczywistością. Dlatego też staramy im się to ułatwić. Integracja w naszym ośrodku pełni ważną rolę w tym procesie. Spotykają się tu z ludźmi z innych krajów, kręgów kulturowych, także Marokańczykami. Tego potrzebują, by rozpoznać i zaakceptować różnice" - dodaje. Z Rabatu Łukasz Szpyrka i Agnieszka Waś-Turecka