Nieznaczne i kwestionowane zwycięstwo prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana w niedzielnym referendum konstytucyjnym, w którym według wstępnych wyników 51,4 proc. głosujących opowiedziało się za zmianą systemu rządów z parlamentarnego na prezydencki, "jest punktem zwrotnym w historii tureckiego państwa" - pisze brytyjski dziennik w komentarzu redakcyjnym. Zdaniem "FT" "nowa konstytucja uczyni z prezydenta współczesnego sułtana dysponującego niekontrolowaną władzą wykonawczą, co da mu wiele okazji do całkowitego podporządkowania sobie tureckich instytucji". Gazeta zaznacza jednak, że Erdogan nie uzyskał aż tak dużego poparcia, na jakie liczył. "W Ankarze i Stambule większość wybrała "nie", nawet na obszarach, które tradycyjnie są bastionami rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Kurdowie na ogarniętym konfliktem południowym wschodzie kraju także odrzucili propozycje" zmian w konstytucji - czytamy. Ponowne przeliczenie głosów? "Po kontrowersyjnej decyzji Najwyższej Komisji Wyborczej (YSK) o przyjmowaniu nieostemplowanych kart do głosowania partie opozycyjne domagają się ponownego przeliczenia głosów. Trudno wyobrazić sobie, by członkowie YSK, powołani przez rząd, zmienili wynik" referendum - pisze "FT" podkreślając, że do głosowania doszło po "wyraźnie niesprawiedliwej kampanii", podczas której władza wpływała na media, a opozycja prawie nie dysponowała czasem antenowym. W ocenie "FT" nieznaczne zwycięstwo zwolenników zmian "nie daje wielkich nadziei na to, że Erdogan mógłby teraz przyjąć bardziej kompromisową i pragmatyczną postawę, kończąc z czystkami wśród dysydentów, wznawiając rozmowy z kurdyjskimi rebeliantami i zwracając się ku długo zaniedbywanym reformom gospodarczym". "Jednak prezydent prawdopodobnie uzna, że jego taktyka wprowadzania podziałów oraz nawoływania do nacjonalizmu opłaciły się" - czytamy w komentarzu. Dziennik podkreśla, że świadczy o tym choćby poniedziałkowa decyzja o przedłużeniu stanu wyjątkowego, obowiązującego od lipca zeszłego roku, gdy udaremniono w Turcji próbę puczu. "FT" podkreśla, że "Erdogan, aby w pełni wejść w posiadanie nowych prerogatyw, musi wygrać jeszcze wybory w 2019 roku - o ile nie dojdzie do nich wcześniej - i dlatego korzyści dostrzeże w walce, a nie w pojednaniu". "Zaostrza to problem, z którym mierzą się europejscy partnerzy Turcji. Początkowa reakcja Brukseli, wzywająca Ankarę do dążenia do kompromisu (...), była ostrożna. Ale żadna wersja (przegłosowanych) konstytucyjnych zmian nie będzie zgodna z kryteriami wstąpienia do UE" - ocenia dziennik podkreślając, że choć starania Turcji o członkostwo od dawna były "fikcją", to teraz stają się "farsą". Nowa rola UE Gazeta ostrzega, że Erdogan może zrealizować swoją groźbę przywrócenia kary śmierci, co "pogrzebałoby proces" akcesyjny. Natomiast - czytamy - jeśli tego nie zrobi, "europejscy przywódcy niebawem mogą być zmuszeni do przejęcia inicjatywy. Muszą jednak znaleźć sposób, by nadać nowy kształt kluczowym umowom UE z Turcją w sprawie handlu, bezpieczeństwa i migracji. I nie mogą porzucić połowy populacji (Turcji), która mimo presji i braku informacji zagłosowała przeciw zmianom i oczekuje od Europy obrony swych praw i przestrzegania zasad demokracji". "Być może prawdopodobne byłyby bliższe stosunki gospodarcze osiągnięte poprzez zacieśnianie unii celnej UE z Turcją", co wymagałoby jednak pewnej integracji politycznej - pisze "FT". Zdaniem gazety kluczowe jest, by europejskie instytucje trwały w wysiłkach na rzecz przestrzegania praw człowieka w Turcji. "Jest to jednak marna namiastka nadziei, którą kiedyś mieli Turkowie liczący na pełne i równe partnerstwo z Europą. Droga Turcji w kierunku Zachodu zawsze była trudna, ale nadzieja przetrwała dziesięciolecia niepowodzeń. Teraz wygasła" - czytamy. "To tragedia dla tego kraju. Erdogan oferuje niezgodę, a nie reformy i rozwój. To cios dla demokracji w państwach, w których większość stanowią muzułmanie. I kolejny krok w globalnym pochodzie w kierunku plebiscytowego despotyzmu" - konkluduje "Financial Times".