Brytyjski dziennik ma na myśli listopadowe wybory uzupełniające do Kongresu uważane za ważny polityczny sprawdzian dla prezydenta Baracka Obamy i nie wróży rozmowom sukcesu, jeśli Amerykanie nie zaangażują się w nie, nie wysuną własnego planu i nie będą działać na rzecz jego wyegzekwowania. "Dla Baracka Obamy, który w polityce zagranicznej osiągnął niewiele oprócz przedwczesnego przyznania mu Pokojowej Nagrody Nobla, rozmowy są działaniem PR-owskim" - pisze sarkastycznie "FT". Według gazety, potencjalnym przegranym będzie zaś przywódca Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas, ponieważ brak wymiernych rezultatów rozmów osłabi go politycznie, a palestyńska opinia publiczna już teraz nie jest zainteresowana negocjacjami. Palestyńczycy dali się namówić na udział w waszyngtońskich rozmowach nie bez oporu i po tym, jak przedstawiciele USA zapewnili ich, że rozmowy będą miały z góry ustalony czas trwania - jeden rok - wskazuje brytyjski dziennik. "FT" odnosi się sceptycznie do izraelskich zapewnień, że "w rozmowach nie będzie tematów tabu". Takie zapewnienie jest zdaniem dziennika "listkiem figowym" dla polityki rozbudowy osiedli żydowskich na terenach okupowanych i wysiedleń Arabów ze wschodniej części Jerozolimy. "Najbardziej zniechęcającym elementem jest to, że rozmowy, jak dotąd nie mają ustalonego porządku. Amerykańskie oświadczenia starannie unikały zdefiniowania oczekiwań odnoszących się do końcowego rezultatu rozmów, choć jest jasne, czego taki rezultat musi dotyczyć: palestyńskiego państwa w granicach z 1967 roku (z wymianą terenu na małą skalę) i przyznania godziwego odszkodowania palestyńskim uchodźcom w zamian za zrzeczenie się prawa do powrotu" - dodaje "FT". Kwestie te, uznane w przyjętych przez ówczesnego prezydenta USA Billa Clintona założeniach z 2000 roku i w planie pokojowym Ligi Arabskiej z 2002 roku, wynikają też z dyplomatycznego języka komunikatów Kwartetu Bliskowschodniego (UE, USA, Rosja, ONZ). Nie są jednak uznane za cele obecnych rozmów palestyńsko-izraelskich w Waszyngtonie. Rozmowy są wewnątrzamerykańskim spektaklem, pod auspicjami USA, a nie Kwartetu - wskazuje gazeta. "FT" odnosi się pesymistycznie do perspektywy rozmów, w których Amerykanom przypadnie jedynie rola przewodniczenia im, bez przedstawienia własnego projektu. Zdaniem gazety, Waszyngton powinien wykazać się przywództwem, ściśle egzekwować roczny termin rozmów, przedstawić swój plan i żądać, by końcowe porozumienie zostało poddane pod referendum w Izraelu i Autonomii Palestyńskiej. "Jest to bardzo ryzykowne posunięcie - zaznacza dziennik - ale pomogłoby ono w ominięciu przeszkód powstających na każdym kroku i jest to jedyny sposób zaangażowania (radykalnego palestyńskiego ugrupowania) Hamas", które rządzi w Strefie Gazy. "Wszystkie strony powinny uznać, że wynegocjowane porozumienie jest pożądane, a zwłaszcza Izrael, dla którego największym zagrożeniem z punktu widzenia narodowego bezpieczeństwa jest chwiejna międzynarodowa legitymizacja" - konkluduje "Financial Times".