Kibiców piłki nożnej, którzy przyjadą do Francji na Euro 2016, może spotkać przykra niespodzianka - opóźnione pociągi, odwołane loty i kolejki na stacjach benzynowych. "To znajomy widok" - pisze "FT" i przypomina, że masowe protesty towarzyszyły w 2006 roku podjętym przez prezydenta Jacques'a Chiraca próbom rozluźnienia przepisów regulujących zatrudnianie młodych ludzi i podniesieniu wieku emerytalnego przez Nicolasa Sarkozy'ego w 2010 roku."Teraz Hollande płaci cenę, którą zapłacić musi każdy prezydent Francji, próbujący zreformować prawo pracy. Powinien on jednak kontynuować reformy mimo żądań związków zawodowych, młodych ludzi i przeciwników zmian we własnej partii, by wycofał się z głównego zapisu" ustawy - podkreśla gazeta. "Skala strajków więcej mówi o słabości głównych bohaterów po obu stronach debaty, niż o samej istocie prawa El Khomri", jak nazywana jest reforma od nazwiska minister pracy Myriam El Khomri, która przygotowała projekt ustawy - czytamy w "FT". Za protestami stoi radykalny CGT. Wciąż jest to największy francuski związek zawodowy, ale jego szeregi się kurczą. CGT zazwyczaj jest bardziej wpływowy w negocjacjach prowadzonych na poziomie sektorowym niż wtedy, gdy firmy zawierają umowy bezpośrednio z pracownikami. Dlatego artykuł 2. ustawy - torujący drogę do rozstrzygania kwestii godzin pracy i nadgodzin na poziomie firmy - CGT traktuje jak zagrożenie dla własnego istnienia. "FT" przypomina, że główny rywal CGT, związek CFDT, popiera te propozycje, ale to CGT był w stanie wykorzystać niezadowolenie innych grup i pozyskać je dla swych interesów, wykorzystując głęboką niepopularność rządu. Notowania Hollande'a są bowiem niższe od notowań Sarkozy'ego w samym środku kryzysu strefy euro. Dlatego rząd, który nie był w stanie zebrać większości, wprowadził reformę z pominięciem parlamentu. "Jednak polityczne walki nie powinny przesłaniać korzyści z reformy" - zaznacza brytyjska gazeta. Główną obawą dotyczącą artykułu 2. jest to, że może zachęcać firmy do konkurowania poprzez pogarszanie warunków pracy. "Wydaje się to być niewielkim ryzykiem dla rynku pracy, w którym nadmierne środki ochronne dla obecnych pracowników sprawiają, że pracodawcy są niechętni do zatrudniania nowych osób, kosztem młodych ludzi i mniejszości etnicznych. Duże firmy powinny chętniej zatrudniać, jeśli będą miały większą elastyczność w negocjowaniu warunków" - uważa "FT".Według gazety problemem z reformą prawa pracy nie jest jej treść, lecz "taktyczna pomyłka rządu w forsowaniu jej późno w cyklu wyborczym, bez pełnych konsultacji ze związkami czy też zjednoczenia wokół zmian całej Partii Socjalistycznej". Jednak jeśli chodzi o stan gospodarki jest to odpowiedni moment na reformy strukturalne, gdyż po latach stagnacji sytuacja ulega poprawie - przekonuje "FT". Premier Manuel Valls dał do zrozumienia, że nie zamierza się wycofać z reformy z powodu protestów. "Nie jest do końca pewne, czy ma on pełne poparcie Hollande'a. Ale prezydent nie może się poddać. Już zapłacił polityczną cenę za stawianie czoła reformie rynku pracy. Ten, kto trafi do Pałacu Elizejskiego po przyszłorocznych wyborach prezydenckich, będzie chciał ją zmienić. Ale jeśli rząd teraz ustąpi, przez kolejne lata będzie to temat tabu i stracą na tym francuscy pracownicy, przede wszystkim młodzi ludzi" - czytamy w brytyjskiej gazecie.