Wcześniej w piątek kancelaria prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego poinformowała, że uwolniono załogę francuskiego jachtu - ok. 30 ludzi, w tym 22 Francuzów. Pałac Elizejski podkreślił, że uwolnienie przebiegło "bez incydentów". - Widziałem chmurę dymu, kiedy sześć śmigłowców bombardowało piratów. Piraci odpowiadali ogniem z broni przeciwlotniczej. Nie potrafię określić dokładnej liczby ofiar - cytuje Reuters jednego ze świadków zajścia, do którego doszło w somalijskiej miejscowości Garaad. Przedstawiciele tamtejszych władz lokalnych mówią, że najpierw francuskie śmigłowce wylądowały, żeby wysadzić na ląd żołnierzy. Żołnierze pobiegli w kierunku grupy 14 piratów, którzy właśnie dopłynęli do brzegu, gdzie czekały na nich trzy furgonetki z ciężką bronią maszynową. Śmigłowce ponownie uniosły się w powietrze i ostrzelały furgonetki pociskami rakietowymi. Według przedstawiciela lokalnych władz, zginęło pięciu mieszkańców, którzy przyglądali się śmigłowcom. Paryż zaprzeczył jednak, jakoby ktokolwiek zginął podczas tej operacji. - To była interwencja, a nie pulweryzacja - powiedział na konferencji prasowej w Paryżu szef sztabu generalnego generał Jean-Louis Georgelin. Władze francuskie poinformowały, że żołnierze zatrzymali sześciu piratów i dostarczyli ich na pokład okrętu, który płynął za jachtem "Le Ponant" od czasu, gdy 4 kwietnia został on uprowadzony przez piratów w Zatoce Adeńskiej. Somalijscy piraci używają łodzi motorowych wyposażonych w telefony satelitarne i system nawigacji satelitarnej GPS. Zwykle są uzbrojeni w broń automatyczną, wyrzutnie rakiet i granaty. Ich celem są zarówno statki pasażerskie, jak i towarowe.