Nad ranem premier Francji Edouard Philippe skrytykował incydent. "Próbować wedrzeć się do szpitala, wedrzeć się do sal reanimacyjnych, sal opatrunkowych to idiotyzm, skandal. Próbować zakłócić publiczną służbę szpitalną w taki sposób to rzecz całkowicie nieodpowiedzialna"- powiedział. Zdaniem dyrektor placówki, intruzi zachowywali się agresywnie, część z nich była zamaskowana. Dyżurujący na miejscu lekarze mówią między innymi o zdewastowanym sprzęcie komputerowym na oddziale chirurgii ogólnej. Manifestanci z tzw. żółtych kamizelek odpierają zarzuty, twierdząc, że w budynku szpitala próbowali się schronić przed gazem łzawiącym. "Łajdactwa" i "szczyty barbarzyństwa" Minister zdrowia Agnes Buzyn na antenie stacji Europe 1 wezwała obywateli do opamiętania: "Myślę, że wszyscy Francuzi tak, jak ja, są zszokowani. Tego nie da się nawet zakwalifikować. Powinniśmy zdać sobie sprawę z poziomu przemocy i łajdactw, które obserwujemy obecnie na ulicach naszych miast. Dosięgamy szczytów barbarzyństwa" - powiedziała Agnes Buzyn. Ponad 300 tys. osób według związków zawodowych, a według policji - 160 tys., uczestniczyło w całej Francji w pierwszomajowych manifestacjach. 191 osób przebywa w paryskich aresztach. Łącznie trafiło do nich 315 osób, w tym 12 niepełnoletnich. Tylko w trakcie szturmu szpitala aresztowanych zostało 30 osób. Żółte kamizelki protestują od listopada. Pierwotnie demonstranci domagali się rezygnacji z podniesienia podatków na paliwo. Później do postulatów ekonomicznych doszły socjalne i polityczne. Z czasem do protestów dołączyła radykalna lewica i anarchiści tzw. Czarnego Bloku.