Pałac Matignon przegrał z uniwersytetem Sorbona. Siedziba francuskiego premiera padła pod naporem demonstracji młodych Francuzów. Po dwóch miesiącach wielkich protestów społecznych prawicowy rząd premiera Dominique'a de Villepina wycofał się z planów reformy rynku pracy. Rządowe propozycje miały nadać francuskim firmom prawo zwalniania pracowników do 26. roku życia bez uzasadnienia w ciągu dwóch pierwszych lat pracy. Takie rozwiązanie miało zmniejszyć obawy przedsiębiorców przed zatrudnianiem młodych, których obecne prawo chroni przed zwolnieniem. Rozwiązanie miało przynieść zmniejszenie bezrobocia wśród młodych, które we Francji stanowi poważny problem. Wynosi dziś wśród Francuzów do 35. roku życia średnio ponad 22 proc. W niektórych grupach społecznych wskaźnik ten sięga nawet 40 proc. Lecz okazało się, że w reformowaniu przepisów pracy rząd na młodzież liczyć nie może. Stanęła ona w obronie dotychczasowego prawa, które nawet słabo wykwalifikowanym nowicjuszom gwarantuje takie same zarobki, jak pracownikom z wieloletnim stażem. A w razie zwolnienia młody pracownik może liczyć na co najmniej 460 euro miesięcznie zasiłku wypłacanego przez dwa lata. W obronie tych przywilejów setki tysięcy młodych ludzi przez wiele tygodni paraliżowały ulice Paryża i innych francuskich miast. W stronę sił porządkowych leciały kamienie i butelki z benzyną, a policja odpowiadała gazami łzawiącymi i armatkami wodnymi. Atmosfera przypominała paryską rewoltę studencką z maja 1968 roku, wzbudzając wśród zwolenników wolnego rynku zrozumiały odruch sprzeciwu. Francuskie demonstracje nazwano protestem "paryskich mięczaków" kurczowo przyczepionych do przywilejów socjalnych, na które już od dawna nie stać ich państwa. Dyktatura związkowców Gdy Brytyjczycy postawili na liberalizm, a Skandynawowie stworzyli model nazywany "flexicurit" (od elastyczność i bezpieczeństwo), czyli kombinację umów krótko- i długoterminowych, to Francja starała się uregulować dosłownie wszystko. Stworzono 18 różnych form zatrudnienia zapewniających pracownikom błogie poczucie socjalnego bezpieczeństwa. Nic więc dziwnego, że 74 proc. Francuzów uważa globalną konkurencję za poważne niebezpieczeństwo. Te lęki młodych Francuzów są uzasadnione. - Globalizacja kojarzy nam się z 10 latami harówki na stażach i praktykach, bez etatu - mówili protestujący. Ostatnio okres znajdowania pracy stabilnej i etatowej wydłużył się z 3 do 10 lat. Normą na rynku jest bezrobotny, znający języki absolwent dobrego uniwersytetu, szukający pracy w kilku miejscach jednocześnie i bijący się z jemu podobnymi o staże w firmach, w których normalnie nie chciałby pracować. Wymarzony etat można dostać dopiero wtedy, kiedy zwolni się miejsce po starszym pracowniku - często gorzej wykwalifikowanym, ale posiadającym poparcie wszechwładnych związków zawodowych. Dla milionów młodych Francuzów zmiany proponowane przez rząd sankcjonowałyby stan niepewności jako nową normalność. W zamian za mglistą obietnicę większego zatrudnienia rząd francuski oczekiwał akceptacji końca ery jednej pracy na całe życie, stałych etatów i odpowiedzialności państwa za jakość miejsc pracy. Propozycjom rządu dziwili się nawet pracodawcy. - Nie rozumiem, do czego miałyby się przydać. Kiedy potrzebuję kogoś, by zastąpić pracownicę w ciąży, proponuję kontrakt na czas określony. Jeśli szukam pracownika, dwa miesiące wystarczą, by sprawdzić jego umiejętności - mówi "Ozonowi" Catherine Stevenin, odpowiedzialna za sprawy zatrudnienia w międzynarodowej firmie kosmetycznej. Pokolenie tysiąca euro Francuskie obawy nie są obce Europejczykom z innych państw. Coraz częściej mówi się, że po imigrantach, którzy zajmują najniższy szczebel drabiny społecznej, skutki sytuacji gospodarczej w krajach takich jak Włochy, Niemcy i Belgia najbardziej dopadły dzieci klasy średniej. Dobrym przykładem jest Claudio z Mediolanu. Ma 27 lat i dyplom uniwersytecki. Pracuje dzięki umowie o dzieło w dziale marketingu międzynarodowej spółki w Mediolanie. Zarabia 1028 euro miesięcznie, ale gdy projekt zostanie wykonany, może stracić pracę. Być może podpisze nowy kontrakt na inny projekt, ale tego nigdy nie jest pewien. W każdej chwili może więc stać się bezdomny, bo nie będzie miał pieniędzy na wynajmowanie na przedmieściach miasta mieszkania wraz z trójką innych młodych Włochów. Chyba że wróci do rodziców. Claudio nie istnieje naprawdę. To literackie ucieleśnienie obaw o przyszłość młodych Włochów. Ale perypetie tego bohatera publikowanej bezpłatnie od kilku tygodni w Internecie powieści wzbudziły duże zainteresowanie. Do tego stopnia, że zaczęto mówić o "pokoleniu 1000 euro". Na specjalnej stronie internetowej www.generazione1000.com młodzi Włosi wymieniają się uwagami na temat braku perspektyw i tego, że muszą mieszkać z rodzicami, bo nie stać ich na własne mieszkanie. Według statystyk, w tej grupie są dwa miliony młodych mieszkańców Italii, którzy muszą sobie radzić za mniej niż tysiąc euro i pół miliona pracowników bez stałego zatrudnienia. Niektórzy z nich mają dobre wykształcenie, ale muszą pracować za zdecydowanie mniejsze pieniądze, niż powinni, inni mają wykształcenie niezgodne z potrzebami rynku. - Oświata europejska jest nieprzystosowana do rynków pracy. W salach wykładowych krytykuje się firmy prywatne, upowszechniając pogląd, że one wyzyskują ludzi, aby zbijać na tym skandaliczne fortuny. Musi zmienić się system edukacyjny, aby nie wypuszczał na rynek ludzi o mało przydatnym i niskim wykształceniu - mówił w wywiadzie dla hiszpańskiej "La Vanguardii" Jean Robert Pitte, rektor Sorbony, gdy jego studenci bili się z policją w imię prawa do pracy za wszelką cenę. A w czasie, gdy francuski rząd ogłaszał wycofanie się z planów reformy, Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) przedstawiła na zlecenie brukselskiej organizacji Lisbon Council kolejny raport o jakości europejskiej edukacji. W absolutnym ogonie Europy znajdują się kraje uchodzące od dawna za lokomotywy europejskiego rozwoju - Francja, Niemcy i Włochy, gdzie spada odsetek osób z wyższym wykształceniem. Eksperci są zgodni, że jednym z powodów problemów na rynku pracy w tych krajach jest nierówny dostęp do edukacji. W Niemczech już 10-latków dzieli się na tych, którzy będą uczyć się konkretnego zawodu, i tych, którzy pójdą do szkół ogólnych. Skutek jest taki, że dzieci pracowników o wysokich kwalifikacjach mają cztery razy większe szanse trafić do klas prowadzących do renomowanych szkół wyższych niż dzieci robotników i osób nisko wykwalifikowanych, nawet jeśli we wczesnym wieku osiągają w szkole te same wyniki. Niewykluczone, że po paryskich protestach wkrótce na ulicę wyjdą młodzi mieszkańcy Berlina. Politycy nad Szprewą zaczęli debatę na temat nowej ustawy pracowniczej. I tu też największe kontrowersje budzi propozycja przedłużenia okresu próbnego i związane z tym ryzyko zwolnienia bez wypowiedzenia. Starzy stażyści Rząd Angeli Merkel chce, aby sześciomiesięczny okres próbny przy zatrudnianiu pracownika przedłużyć do 24 miesięcy. Oznacza to, że przez pierwsze dwa lata pracodawca mógłby w każdej chwili rozwiązać stosunek pracy. Inaczej niż we Francji zwolnienie takie musiałby uzasadnić. Obecnie młodzi Niemcy bardzo długo wchodzą w poważne życie zawodowe. Mówi się o "pokoleniu praktykantów". - Dziś pierwsza praca dla absolwentów to zazwyczaj praktyka, a za nią nie płaci się wcale albo bardzo mało, np. 200 euro miesięcznie. Dlatego nie ma presji, aby spieszyć się z zakończeniem studiów. Powoli normą staje się kończenie studiów w okolicach 28., a nawet 30. roku życia - mówi "Ozonowi" Sabine Wölkner z Niemieckiej Rady Stosunków Międzynarodowych w Berlinie. Kraje, w których młodzi długo muszą czekać na poważne wejście w życie zawodowe, najbardziej bronią własnych rynków pracy przed nowymi członkami UE. Do końca miesiąca wszystkie państwa Unii Europejskiej muszą zadeklarować, kiedy otworzą swoje rynki dla krajów przyjętych do UE dwa lata temu. Niemcy jeszcze przez pięć lat będą trzymać w poczekalni polskiego hydraulika, który był w ubiegłym roku symbolem ekspansji pracowników z nowo przyjętych krajów na rynki starej Unii. W Niemczech wchodzący w życie zawodowe absolwenci mają około 30 lat i czeka ich jeszcze mozolne przebijanie się przez system praktyk i staży. Oznacza to, że w wielu przypadkach trudno będzie zdobyć doświadczenie zawodowe przed 35. rokiem życia, a dla większości korporacji to graniczny wiek przy zatrudnianiu pracowników. Strach przed zepchnięciem na pracowniczy margines wywołuje opór europejskiej młodzieży. We Francji doszło do młodzieżowej rewolty, która zmiotła plany liberalizacji najbardziej chronionego rynku pracy w Europie. Te ruchy to reakcja na paradoks - w gwałtownie starzejącej się Europie nie ma po prostu miejsca dla młodych pracowników. Starsze pokolenie okopało się w swojej twierdzy socjalnego bezpieczeństwa, z której teraz poucza młodych o zaletach wolnej konkurencji. Im zaś pozostają dwa wyjścia - albo będą się buntować, albo czekać, aż się zestarzeją i przyjdzie ich kolej w długim ogonku po socjalne przywileje. Tego drugiego mogą jednak nie doczekać, bo wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że cały system może runąć, zanim obecni 20-latkowie, rzucający kamieniami w Lyonie i Paryżu, dobiegną czterdziestki. Marcin Grudzień, współpraca Dorota Sikora-Pouivet Czytaj więcej w tygodniku "Ozon"