Zdjęcia z Budapesztu można by uznać za przedświąteczny korowód światła, gdyby nie to, że ludzie, którzy w niedzielę wieczorem wylegli na ulice nie trzymali w rękach świeczek tylko smartfony, a ich przesłanie nie było religijne, tylko polityczne. Domagają się oni od premiera Viktora Orbana cofnięcia ustawy, wedle której pracodawcy mogą zmusić pracowników do przepracowania 400 nadgodzin w roku. Od kiedy ustawa ta przeszła przez parlament w ubiegłą środę, coraz więcej ludzi protestuje przeciwko tej niewolniczej regulacji i w czasie protestów doszło wręcz do zamieszek. W niedzielę demonstracje miały najpierw spokojny przebieg, ale potem w ruch poszedł znów gaz łzawiący. Uczestników było 10 tys. do 15 tys. i był to kulminacyjny punkt fali protestów, jakich Węgry za czasów 8-letnich rządów Orbana jeszcze nie widziały. Równie masowe i bezkompromisowe były protesty "żółtych kamizelek" we Francji i jest to znak, że na ulicach europejskich miast dochodzi obecnie do politycznego "ocieplenia klimatu". Węgrzy do Orbana: Wynoś się! Hasła węgierskich demonstrantów wyrażają, że chodzi im o coś więcej niż tylko niewolniczą ustawę o nadgodzinach czy politykę socjalną premiera Orbana. Ludzie dochodzą do wniosku, że za jego rządów prawa pracownicze topnieją, podczas gdy coraz silniejsza staje się pozycja szefów firm. Ludziom nie podoba się także, jak orbanowskie władze traktują bezdomnych i imigrantów. Poklasku nie znalazła także jego akcja pomocy dla byłego premiera Macedonii Nikola Gruewskiego, który w swoim kraju został skazany na karę więzienia. Polska: Nauczyciele na chorobowym Od poniedziałku w Polsce trwa strajk nauczycieli, którzy protestują przeciwko głodowym pensjom. Ich protest ma specyficzną formę, bo wielu zamierza pójść na zwolnienia lekarskie. Pracownicy oświaty domagają się 100 zł pensji więcej i grożą, że jeżeli rząd ich nie wysłucha, akcja będzie powtórzona po Nowym Roku. "Mamy dość niskich zarobków i coraz trudniejszych warunków pracy" - deklarują, zaznaczając przy tym, że nie mają żadnych nadziei na pomoc związków zawodowych, bo efekty ich pracy są mierne i niewidoczne. Nauczyciele grożą, że albo dostaną wyższe płace albo będą szukać pracy poza szkołą, co jest zrozumiałe wobec ich niskich pensji. Serbia: Protest przeciwko władzy W stolicy Serbii Belgradzie w miniony weekend tysiące ludzi wyszło na ulice, swoje niezadowolenie wyrażali gwizdkami i trąbkami, jak podczas masowych protestów przeciwko reżimowi Milosewicza w latach 90-tych. Punktem zapalnym obecnych protestów stał się brutalny atak na szefa serbskiej lewicy Borko Stefanovicza. Mężczyźni w czarnych koszulach spałowali go i poranili pod koniec listopada w mieście Krusevac w południowej Serbii. Prezydent Vucic potępił ten atak, sprawcy zostali zatrzymani. Opozycja obarcza jednak Vucica odpowiedzialnością za klimat przemocy w kraju, wzniecony przez ostrą retorykę politycznego kierownictwa. Albania: Nie tylko czesne W Albani od początku grudnia protestują studenci domagając się obniżenia opłat za studia. Na państwowych uniwersytetach czesne wynosi w przeliczeniu od 160 do 2560 euro, a przeciętne miesięczne zarobki w tym biednym bałkańskim kraju to zaledwie 350 euro. Demonstranci w Tiranie i innych miastach wyrażają swoje niezadowolenie także generalnie z rządów premiera Ediego Ramy. Stawiając barykady chcą zwrócić uwagę na biedę panującą w Albanii i wysokie ceny paliw. Francja: Co dalej z "żółtymi kamizelkami"? Blokady dróg we Francji ze względu na wysokie ceny benzyny były początkiem protestów "żółtych kamizelek". Protesty, które ogarnęły cały kraj, osłabły nieco po tym, jak prezydent Emmanuel Macron poszedł na ustępstwa pod naciskiem protestujących i po terrorystycznym zamachu na jarmark świąteczny w Strasburgu. Prezydent zapowiedział już natychmiastowy program socjalny, zawierający między innymi wyższe o 100 euro wynagrodzenie minimalne, co jednak we Francji grozi rozchwianiem budżetu. W roku 2019 Francja będzie musiała zaciągnąć więcej długów niż zezwala na to unijny pakt stabilizacji i rozwoju. Protestującym udało się jednak dopiąć swojego pierwotnego celu: rząd zrezygnował z podwyższenia podatku ekologicznego na paliwa kopalne. Nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że w czasie tych kilku tygodni protesty rozwinęły niesłychaną dynamikę i rozlały się w różnych politycznych kierunkach. Obserwatorzy oceniają, że właśnie ten szybki rozrost mógłby nie wyjść protestowi na zdrowie. Bowiem kiedy cele demonstrantów będą tak bardzo od siebie oddalone, nie będą mogli znaleźć wspólnego mianownika. Europa zjednoczona w proteście Właściwie można by przypuszczać, że symbolika "żółtych kamizelek", a każdy ma takie ubranie pod ręką w samochodzie, bardzo szybko się rozprzestrzeni - uważa socjolożka badająca zjawisko protestów Sabrina Zajak w rozmowie z Deutsche Welle. W wielu innych europejskich krajach także szerzy się niezadowolenie. Jest ona jednak przekonana, że protesty nie będą się rozszerzać w większym stylu. Ostatnio były co prawda małe protesty "żółtych kamizelek" w Belgii i Holandii, a niemiecka lewaczka Sahra Wagenknecht w weekend nawoływała do podobnego protestu w Monachium. Lecz za jej wezwaniem poszło tylko około 100 osób, organizatorzy mówili o 200. Zmasowane protesty we Francji mają swój specyficzny krajowej kontekst - podkreśla badaczka. Także protesty w Europie Wschodniej skierowane są przeciwko tamtejszym rządom. Europejski ruchy protestacyjny mógłby się rozwinąć tylko w kwestiach ponadgranicznych np. kiedy zagrożona byłaby egzystencja ludzi: rybaków, winogrodników czy rolników - podkreśla socjolog Dieter Rucht w rozmowie z telewizją ZDF. Co jednak łączy wszystkie europejskie kraje to coraz wyższy poziom niezadowolenia i niepokoju. David Ehl, Redakcja Polska Deutsche Welle