Obserwatorzy przypominają, że w wyborach szefa państwa w 2017 r. obecny prezydent pokonał Le Pen, przywódczynię skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego (RN, dawniej Front Narodowy). Oficjalna kampania wyborcza przed wyborami europejskimi ruszyła we Francji w poniedziałek. Do walki wyborczej wystawiono 34 listy, co we Francji stanowi rekord. Wśród nich są listy ugrupowań dosyć egzotycznych, jak "Partia Zwierzęca" (Parti Animaliste), której patronuje Brigitte Bardot (ona sama nie kandyduje). Macron, o którym mówi się, że choć nie kandyduje, jest w rzeczywistości nr 1 na liście wyborczej swojej partii LREM, wezwał rząd do działania. Lista Unii Demokratów Muzułmańskich Francji Pewien niepokój komentatorów budzi lista Unii Demokratów Muzułmańskich Francji, określającej się jako "antyimperialistyczna, antysyjonistyczna i antykolonialna". Program tej partii obejmuje walkę z islamofobią i przewiduje przyznanie prawa głosu w wyborach samorządowych cudzoziemcom spoza Unii Europejskiej. Kilku prawicowych polityków wyrażało obawy, że choć w wyborach do PE ugrupowanie to nie ma żadnych szans, to może stanowić zagrożenie islamizacją w przyszłych wyborach do rad miejskich i departamentalnych. Po potknięciach wystawionej na czele listy LREM byłej minister ds. europejskich Nathalie Loiseau, Macron czynnie włączył się w kampanię wyborczą, podpisując program wyborczy i odtwarzając swe nagrania na wiecach. Jak twierdzi, stanął do walki o rolę i wpływ Francji w Europie, gdyż UE grozi niebezpieczeństwo, któremu trzeba się przeciwstawić. Tym niebezpieczeństwem jest według niego populizm, a także skrajna prawica. Jego doradcy tłumaczą, że dla prezydenta nie ma różnicy między polityką państwową a europejską, gdyż są one nierozłącznie sprzężone i żadnego francuskiego projektu nie uda się zrealizować bez poparcia Unii. Walka z partią Marine Le Pen To sprzężenie to przede wszystkim jednak walka z partią Marine Le Pen - tłumaczą komentatorzy, zauważając, że w wyborach do PE ugrupowaniu prezydenckiemu grozi wyprzedzenie przez formację skrajnie prawicową. Jak w debacie radiowej zauważył jeden z jej uczestników, "LREM na ekranie europejskim wyświetla czysto francuski film". Do tego "filmu", podobnie jak przedtem do swego powstającego przed wyborami prezydenckimi ugrupowania, Macron chciałby zaangażować liczących się polityków z innych ugrupowań. Udało mu się przekonać byłego premiera Jean-Pierre'a Raffarina z prawicy i byłego szefa ekologów Pascala Canfina na lewicy. Jednak, jak pisał Olivier Faye w dzienniku "Le Monde", tym razem "urok prezydenta już nie podbija" serc i większość polityków prawicowych uznawanych za "kompatybilnych z macronizmem" odrzuciła jego starania i pozostała przy centroprawicowej partii Republikanie, sytuującej się na trzecim miejscu w badaniach intencji wyborców. Macron pozbył się złudzeń Trudno przewidzieć, na ile będzie skuteczny apel byłego członka Partii Socjalistycznej, ministra spraw zagranicznych Jean-Yves'a Le Driana, do jego dawnych towarzyszy, których wzywał w niedzielę do "umocnienia lewego skrzydła LREM". Komentator "Le Figaro" Renaud Girard wyrażał żal we wtorkowym wydaniu tego dziennika, że "te wybory, zamiast być europejskimi, interesują wyborców jedynie ze względu na czysto krajowy werdykt, jaki wydadzą". Według Girarda był prezydent Francji Valery Giscard d’Estaing i były kanclerz Niemiec Helmut Schmidt, "wprowadzając powszechne, bezpośrednie głosowanie do Parlamentu Europejskiego, zapomnieli, że instytucja polityczna nie jest w stanie stworzyć narodu" i że choć narody europejskie mają te same wartości i te same korzenie kulturowe, to naród europejski (jako taki) nie istnieje". Zdaniem obserwatorów Macron pozbył się złudzeń co do możliwości przeniesienia na grunt unijny swego sukcesu w wyborach prezydenckich z 2017 r., wciąż jednak ma nadzieję na stworzenie w PE co najmniej 100-osobowej grupy centrowych europosłów, bez której nie uda się podjąć żadnych uchwał. Na sobotnim wiecu wyborczym w Strasburgu akces do tej grupy zgłosili liczący się politycy z Belgii, Holandii, Hiszpanii oraz członkowie ugrupowań Z Rumunii, Węgier czy Czech. Obserwatorzy zwrócili jednak uwagę na nieobecność przedstawicieli Niemiec i Polski. Z Paryża Ludwik Lewin