Choć - jak zauważył prawicowy dziennik "Le Figaro" - strajkujących jest mniej, są oni bardziej zdeterminowani. Nadal więc występują poważne zakłócenia komunikacyjne. Francuzi radzą sobie z utrudnieniami przemieszczając się pieszo, na rowerach, na rolkach, lub próbując wcisnąć się do zatłoczonych środków komunikacji, kursujących według bardzo ograniczonego rozkładu. W paryskim metrze jeździ mniej więcej jeden na cztery pociągi. Wyjątkowe korki panują na drogach dojazdowych do stolicy. Na ulice wyjechała jedna trzecia autobusów. Dyrekcja francuskich kolei państwowych SNCF zaplanowała, że na trasy zamiast kursujących zazwyczaj 700 wyjedzie 250 ekspresowych pociągów TGV. Sytuacja nieco poprawiła się na liniach regionalnych, gdzie - pomimo strajku - jeździ co drugi skład. Międzynarodowe pociągi Eurostar oraz Thalys, łączące Francję z Wielką Brytanią, Belgią, Holandią i Niemcami, kursują normalnie. Przyczyną strajku jest sprzeciw związków wobec likwidacji przywilejów emerytalnych. Zdaniem Reutera protest przemienił się w próbę sił między związkowcami, a prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym, który zapowiadał reformę systemu. Minister pracy Francois Bertrand zaapelował do strajkujących związkowców o powrót do pracy. Jego zdaniem istnieje konieczność, by organizacje związkowe zwróciły się do pracowników z wezwaniem o powrót do pracy, gdyż "nie można jednocześnie strajkować i prowadzić negocjacji".