W wyniku gwałtów na świat przyszło sześcioro dzieci. Według Lydii Gouardo w jej rodzinnej wsi, położonej ok. 60 km na wschód od Paryża, nikt nie reagował na to, co działo się w jej domu, a macocha wręcz podżegała mężczyznę do dręczenia Lydii. Teraz Lydia Gouardo, która z koszmaru otrząsnęła się w 1999 roku po śmierci ojczyma, chciałaby nawiązać kontakt z Elisabeth Fritzl. - Czułabym się mniej samotna - powiedziała Francuzka w wywiadzie dla "Le Parisien". Może są inne kobiety takie, jak my - gdzieś na wsiach, gdzie ludzie zatrzaskują okiennice - dodała. W rozmowie z dziennikiem wyznała też, że bała się kontaktować z zewnętrznym światem, a to co robił jej ojczym, uznawała za normalne. Gouardo w przeciwieństwie do Elisabeth Fritzl nie była zamykana, ale nigdy nie chodziła do szkoły. Mówiła, że kilka razy próbowała uciekać z domu, ale policja zawsze ją przyprowadzała. Karą za ucieczki były tortury. Prawnik kobiety Alain Mikowski powiedział przez telefon, że macocha Lydii w tym miesiącu stanęła przed sądem apelacyjnym za nieinformowanie o przestępstwie. Została skazana na cztery lata więzienia w zawieszeniu. Zdaniem Mikowskiego, dramat jego klientki świadczy o kompletnym kryzysie systemu sądowego, policyjnego i socjalnego. - To skandal. Gdyby nie było przypadku w Austrii, nikt nie mówiłby o Lydii Gouardo - zaznaczył Mikowski.