Siły bezpieczeństwa zostały zmuszone do użycia kauczukowych kul i gazu łzawiącego w podparyskim Villiers-le-Bel, by rozproszyć agresywnie zachowujące się grupy młodych ludzi, atakujących policjantów petardami i butelkami z benzyną. Podpalono co najmniej 63 samochody i pięć sklepów. Pastwą płomieni padła też miejscowa biblioteka publiczna. W miejscowości tej zamieszki wybuchły w niedzielę po śmierci dwójki nastolatków, uciekających skradzioną motorynką, którzy zderzyli się z samochodem policyjnym. Policja utrzymuje, że śmierć dwóch młodych ludzi nie była związana z policyjnym pościgiem, lecz był to zwykły wypadek drogowy. Mieszkańcy twierdzą z kolei, że policjanci odjechali, nie udzielając młodym ludziom pomocy. W sprawie tej wszczęto śledztwo. Niepokoje objęły też w nocy aglomerację Essonne na południe od Paryża - podpalono tam pusty autobus i ciężarówkę. Francuska minister spraw wewnętrznych Michele Alliot-Marie, zwróciła się we wtorek do mieszkańców z podparyskich blokowisk - głównie pochodzenia arabskiego i afrykańskiego - o udzielenie pomocy policji w "odizolowaniu" uczestników zamieszek. - Jestem zdania, że istnieje potrzeba, aby mieszkańcy tych gmin pomogli nam odizolować tych, którzy są przestępcami - powiedziała Alliot-Marie w prywatnym radiu RTL. Biuro prasowe Nicolasa Sarkozy'ego poinformowało we wtorek, że przebywający w Szanghaju prezydent rozmawiał z panią minister na temat sytuacji w podparyskich miejscowościach. Sarkozy był ministrem spraw wewnętrznych, gdy w listopadzie 2005 roku przez paryskie przedmieścia przetoczyła się kilkutygodniowa fala młodzieżowej agresji i rozruchów, w trakcie których m.in. podpalono setki samochodów. Wydarzenia te, najgwałtowniejsze od 40 lat, zapoczątkowane zostały na północno-wschodnim przedmieściu francuskiej stolicy, Clichy-Sous-Bois, gdzie dwoje nastolatków ściganych przez policję zginęło porażonych prądem na stacji transformatorów.