Ta pierwsza, nadzwyczajna sesja wybranego w czerwcu parlamentu pozwoliła na dokładniejsze określenie nowych francuskich praktyk politycznych. Większość prezydenckiej partii La Republique en Marche (LREM) to osoby debiutujące w polityce. Stąd potknięcia, niedokładności i nieznajomość regulaminu parlamentarnego, usterki, które zakłócały obrady i spowodowały krytyki, wyśmiewanie, a nawet demonstracyjne wychodzenie deputowanych z sali obrad w ramach protestu. Przewodniczący izby Francois de Rugy broni swej większości, twierdząc, że "siłą rzeczy, kiedy 72 proc. deputowanych to nowicjusze, trzeba przejść przez okres dotarcia". W środę rano wezwał jednak szefów grup parlamentarnych, by ostrzec ich, że wydawanie przez deputowanych niedozwolonych dźwięków będzie karane dyscyplinarnie i że kary zostaną zaostrzone. Na jednym z posiedzeń przemówienie deputowanej LREM zakłócane było meczeniem kozy. Przewodniczący Zgromadzenia przyznał z żalem, że mimo śledztwa nie udało się zdemaskować winnego. Nocne obrady - dodatkowe koszty Marcelo Wesfreid z dziennika "Le Figaro" wyliczył, że podczas zakończonej w środę sesji Zgromadzenie dziewięć razy obradowało w nocy, co kosztowało dodatkowe 1,75 miliona euro z uwagi na dodatkowe wynagrodzenie pracowników parlamentu. Wśród głosujących przeciw uchwalonej w środę ustawie był Jean-Luc Melenchon, lider Francji Nieujarzmionej, który 3 sierpnia wyszedł z sali, złorzecząc, że "odnowa polityczna LREM polega na tym, że głosuje się w nocy i obraduje w sierpniu", miesiącu tradycyjnych wakacji parlamentarnych. Przedłużenie sesji okazało się konieczne, gdyż senatorzy nie chcieli się zgodzić na likwidację tzw. rezerwy parlamentarnej. Stąd konieczność ponownego głosowania w izbie niższej, które było rozstrzygające mimo sprzeciwu Senatu. Rezerwa parlamentarna to wielotysięczna suma, jaką dysponowali dotąd parlamentarzyści, aby wspomagać różne inicjatywy, głównie w swych okręgach wyborczych. Każdy z deputowanych i senatorów dysponował na ten cel sumą ok. 130 000 euro i sam decydował, jak ją wyda. Przewodniczący komisji otrzymywali 260 tys. euro, a przewodniczący Zgromadzenia ponad pół miliona. Według obserwatorów pierwsze tygodnie nowego parlamentu pokazały wyczerpanie w podzielonych szeregach partii Republikanie (LR, prawica) i jeszcze większy upadek Partii Socjalistycznej, której bardzo niewielka grupa nazwała się Nową Lewicą. Według komentatora dziennika "Liberation" na sali obrad widać tylko LREM i Francję Nieujarzmioną, z pozycji skrajnej lewicy przeciwstawiającej się partii prezydenckiej. Komentatorzy zauważają, że zredukowana do ośmiorga deputowanych reprezentacja populistycznego skrajnie prawicowego Frontu Narodowego wbrew obietnicom swych liderów nie stała się główną siłą opozycji. Artykuł zamachem na wolność słowa Deputowany LR Daniel Fasquelle wytykał Macronowi, że "obiecał konstruktywną większość, ale w Zgromadzeniu mamy 'naprzód marsz i nie rozglądać się'". "Panuje tu niewidziana dotąd logika jednopartyjności" - oburzała się deputowana Nowej Lewicy Delphine Batho. Ta niegdyś socjalistyczna minister środowiska zarzuca Zgromadzeniu, że "oprócz ustawy o przywróceniu zasad moralnych życiu publicznemu i zapowiedzi planu ratowania klimatu nawet nie rozpoczęto żadnej ważnej reformy". Ustawa o "moralizacji życia publicznego", która zakazuje deputowanym zatrudniania członków rodzin i wymaga, by przedstawiali rachunki, rozliczając się z wydatków, przez deputowanych opozycji uznana została za "niepełną" lub wręcz "nieistotną". Komentatorzy zwrócili uwagę, że grupa LREM, "głosująca jak maszynka", nie dopuściła nawet do bardzo rozsądnych poprawek. Niepokój wzbudził jednak artykuł 1 ustawy, który pozbawia na 10 lat możliwości kandydowania osoby skazane za obrazę o charakterze rasowym, antysemickim, homofobicznym itp. Skazani za inne przestępstwa, o ile nie zostaną pozbawieni praw obywatelskich, wciąż będą mogli być deputowanymi. Elisabeth Levy z miesięcznika "Causeur" uznała ten artykuł za zamach na wolność słowa i pytała, "czy dlatego, że nie jesteśmy już zdolni do znalezienia argumentów przeciw ideom, które się nam nie podobają, staramy się je oddalić, zatykając nos albo - coraz częściej - przez zastraszenie sądowe?" Z Paryża Ludwik Lewin