Latem ubiegłego roku kwestia dzikich obozowisk Romów we Francji wzbudziła najpierw nad Sekwaną, a potem w całej Europie gorące polityczne spory. Prezydent Nicolas Sarkozy obiecał wtedy, że w ciągu kilku miesięcy nielegalne obozy znikną z Francji, a ich mieszkańcy zostaną natychmiast odesłani do krajów ich pochodzenia: Rumunii i Bułgarii. Jak twierdzą jednak organizacje pozarządowe, w blisko siedem miesięcy po słowach szefa państwa liczba Romów we Francji nie zmniejszyła się - jest wciąż szacowana na około 12-15 tysięcy osób. Stało się tak pomimo że - według oficjalnych danych - w ubiegłym roku wydalono z Francji - tylko od stycznia do września - około 9 tysięcy Romów. "Ogromna część Romów, czy nawet wszyscy z tych, którzy otrzymali (od rządu francuskiego) pomoc na powrót (do krajów pochodzenia), wraca po trzech tygodniach do Francji" - mówi cytowany przez "Le Parisien" Jean-Claude Vitran, przewodniczący oddziału Ligi Praw Człowieka w departamencie Val-d'Oise. Prasa alarmuje, że w podparyskiej miejscowości Sarcelles wyrosło w ciągu ostatnich kilku miesięcy ogromne obozowisko dokładnie na miejscu innego, które latem zlikwidowała policja. Mieszka tam teraz w godnych pożałowania warunkach - w klitkach zbitych z desek, bez bieżącej wody i obok sterty niewywożonych śmieci - 800-1000 Romów, wśród nich jedna piąta to dzieci. "Le Parisien" zauważa, że podobnych przykładów odradzających się ostatnio obozowisk romskich mimo policyjnych akcji można znaleźć dziesiątki. W podparyskim Choisy 60 Romów zamieszkało - przy wsparciu tamtejszego mera - w przyczepach kempingowych użyczonych przez organizację humanitarną Emmaus. Także na obrzeżach innych miast: Marsylii, Bordeaux czy Tuluzy odżywają na nowo - mimo zakazów prefektury - nowe dzikie "wioski" cygańskie. Według organizacji pomagającym francuskim Romom, ich sytuacja życiowa pogorszyła się ostatnio pod względem higieny czy możliwości chodzenia dzieci do szkoły. Działacze stowarzyszeń przyjeżdżają do mieszkańców obozowisk, np. we wspomnianym Sarcelles, by prowadzić tam w "polowych warunkach" zajęcia szkolne dla romskich uczniów. Saimir Mile, działacz organizacji francuskiej Głos Romów, uważa, że obecne próby prowadzenia polityki integracji ludności romskiej we Francji zakończyły się fiaskiem. Jako przykład nieskuteczności takich działań podał centrum integracji Romów w podparyskim Montreuil, w którym przebywa około 350 osób. "Romowie są tam zamknięci w ośrodkach pilnowanych przez strażników i nie pracują, bo nie mają na to pozwolenia. Nie mogą przyjmować znajomych. Nie bardzo widzę, gdzie tu jest integracja" - mówi PAP Mile, z zawodu pracownik akademicki, który sam pochodzi z rodziny romskiej w Albanii. W jego przekonaniu, francuscy politycy i media, niezależnie od opcji, instrumentalizują kwestię romską, nie szukając na ogół trwałego rozwiązania tego problemu. "Romowie - podobnie jak np. nielegalni imigranci czy młodzi z trudnych dzielnic - są tylko kartami w grze o inne cele polityczne. Dotyczy to nie tylko obecnych władz, ale też często opozycji lewicowej" - podkreśla Mile. Dla zwolenników zaostrzenia polityki imigracyjnej odradzanie się romskich obozowisk we Francji dowodzi konieczności "uszczelnienia" francuskich granic. Takiego zdania jest deputowany rządzącej centroprawicowej UMP Jacques Myard, który utrzymuje, że "kwestia romska stawia przed Europą niemożliwe wyzwanie", gdyż - jak twierdzi - "Romowie nie są zintegrowani nawet w swych własnych krajach". "Romowie są przede wszystkim obywatelami Rumunii, a ona wydaje się mało przejmować ich losem" - zaznacza Myard w jednym z wywiadów. I dodaje: "Choć popierałem wejście Rumunii do UE, jestem teraz jednym z tych, którzy zrobią wszystko, aby zablokować jej wejście do strefy Schengen".