Protesty trwają od samego rana na Polach Elizejskich, w ich rejonie i wokół placu de Gaulle'a (dawniej plac Gwiazdy), na którym stoi Łuk Triumfalny. Do wieczora wraz z zamieszkami, tłuczeniem szyb, podpalaniem samochodów, rozszerzyły się też na inne miejsca Paryża, według telewizji LCI doszło do starć m.in. na placu Bastylii. Sceny miejskiej partyzantki powtarzały się w wielu dzielnicach stolicy Francji, w której wstrzymano ruch na co najmniej 19 stacjach metra oraz na wszelki wypadek zamknięto wielkie domy towarowe w 9. dzielnicy Paryża. Zamieszki przesuwały się w stronę historycznego centrum miasta, w stronę najpierw Luwru i Galerii Lafayette. W pobliżu Pól Elizejskich podpalono samochody, a w 1. dzielnicy nawet wóz policyjny. Po południu doszło do pożaru na rogu placu de Gaulle'a i jednej z odchodzących od niej reprezentacyjnych alej. Prezydent Emmanuele Macron, który przebywa na szczycie G20 w Buenos Aires, potępił wieczorem uczestników protestów, którzy atakowali policję, plądrowali sklepy i podpalali budynki. "To, co wydarzyło się w Paryżu, nie ma nic wspólnego z wyrazem pokojowego gniewu (...) Nie ma powodu, dla którego policja powinna zostać zaatakowana, (...) przechodnie lub dziennikarze są zagrożeni, Łuk Triumfalny zbezczeszczony. Sprawcy tej przemocy nie chcą zmian, chcą chaosu. (...) Zostaną zidentyfikowani i zatrzymani i odpowiedzą za swoje działania w sądzie. (...). Będę zawsze szanować opozycję, (...) ale nigdy nie zaakceptuję przemocy" - oświdczył Macron. Zapowiedział, że na niedzielę zwołał spotkanie "ze wszystkimi właściwymi służbami", w którym weźmie udział po powrocie z Buenos Aires. Szef francuskiego MSW Christophe Castaner z kolei zapowiedział w telewizji francuskiej ukaranie odpowiedzialnych. "Wiedzieli, jakie ryzyko podejmują, muszą przyjąć na siebie odpowiedzialność" - zaznaczył. Poinformował, że do ochrony zaangażowano w całej Francji ok. 66 tys. policjantów i żandarmów. "Zmobilizowano ich wszędzie, są zmęczeni" - dodał. Protestujący pod Łukiem Triumfalnym na skraju Pól Elizejskich, którzy najpierw śpiewali francuski hymn narodowy i wzywali do dymisji prezydenta, na cokołach monumentu nad grobem Nieznanego Żołnierza wypisali czarnymi literami "żółte kamizelki zatriumfują" i rozwinęli transparent z hasłem "Macron, przestań nas traktować jak durniów". We wtorek, 27 listopada, Macron ogłosił chęć dostosowania opodatkowania paliw do wahań cen i zorganizowania "poważnych konsultacji" na terytoriach, bez rezygnacji ze strategii dotyczącej środowiska i energii jądrowej. Ale "żółtych kamizelek" nie przekonało spotkanie z ministrem ds. zmian ekologicznych Francois de Rugym. Ruch żółtych kamizelek wywołany został zapowiedzią podwyżki cen paliw, głównie dieslowskiego, ale - jak zaznacza AFP, jest on wyrazem gniewu znacznie szerszych grup społeczeństwa francuskiego wobec polityki prezydenta Macrona. Sondaże wskazują, że z protestującymi solidaryzuje się około 3/4 społeczeństwa francuskiego. "A co robisz z francuskimi pieniędzmi?" - to słowa z wideo opublikowanego na Facebooku 18 października przez absolutnie nieznaną Jacline Mouraud, która zwraca się z tym pytaniem do "pana Macrona", by potępić go za "prześladowanie kierowców". Wideo na Facebooku obejrzano w sieci społecznościowej 6 mln razy, a petycja w sprawie "spadku cen paliwa" stała się hitem na portalu petycyjnym change.org, internet zaś puchnie od apeli o blokowanie dróg na znak protestu. Minister Castaner o zamieszki obwinia "ultraprawicę", która według niego "odpowiedziała na apel głównie Marine Le Pen", szefowej Zjednoczenia Narodowego, (d. Frontu Narodowego) o przemarsz Polami Elizejskimi. Opozycja krytykuje rząd za to, że chce ograniczyć wydarzenia związane z protestem do przemocy i pozostaje głuchy na żądania. W partiach opozycyjnych niektórzy apelują o moratorium na podatki energetyczne, inni o referendum, a nawet o rozwiązanie Zgromadzenia Narodowego, podczas gdy premier Edouard Philippe potwierdził wzrost podatku węglowego na paliwa z dniem 1 stycznia.