Drzwi do France24 były zamknięte. Patrzę jeszcze raz. Numer się zgadza. 62. A nie 80, jak utrzymują w swoich stopkach firmowych. Okazuje się, że do telewizji nie można sobie ot, tak po prostu wejść. To zła wiadomość dla osób cierpiących na parcie na szkło. Gdy próbuję sforsować wejście - niczym Marine Le Pen bramę do Pałacu Elizejskiego - zjawia się ochrona i na szczęście przychyla się do mojego wniosku formalnego o wpuszczenie, dzięki czemu przed państwa oczami stoi ten oto tekst. Przesympatyczna Amal prowadzi mnie do VIP-roomu (bynajmniej nie ze względu na status społeczny), gdzie goście oczekują przed wejściem na antenę. Jeśli ktoś jest szczególnie zestresowany, może odstresować się szampanem. Ekspert korzysta z tej możliwości, po czym błyszczy na antenie bezbłędną analizą. Czyli warto. W VIP-roomie wyniki wyborów przyjęto ze spokojem, żadnego poruszenia nie było. Co innego w newsroomie. Zwłaszcza na kilkadziesiąt minut przed godziną zero - a więc przed 20 - gdy spływały pierwsze, nieoficjalne sondaże. Stacja szykowała się na ewentualność pokazania trzech słupków zamiast dwóch, gdyby różnica między drugą Le Pen a trzecim (wówczas) Jean-Lukiem Melenchonem była zbyt mała. Zbyt mała, czyli jaka? I o tym właśnie zawzięcie dyskutowano. "Czy dwa procent różnicy nam wystarczy?" - zastanawiano się. "Nowy sondaż! Nowy sondaż!" - krzyczy o 19.40 dziewczyna monitorująca wyniki. Choć trwała cisza wyborcza, pracownie badań były w stałym kontakcie ze stacjami informacyjnymi. Ostatecznie w godzinie zero na ekranie wyrosły dwa słupki - Emmanuela Macrona i Marine Le Pen. Ogłoszenie wyników to jednak dopiero początek zabawy. Trzeba zbierać komentarze, monitorować zamieszki (na jednym z ekranów widniał obraz z kamery miejskiej), łączyć się z wysłannikami obsługującymi wiece poszczególnych kandydatów i przerywać program, gdy rozpoczyna się ważne przemówienie. Z tym ostatnim był pewien problem. "Fillon przemawia!" - wścieka się szef stacji Marc Saikali, gdy widzi na ekranach w swoim gabinecie, jak konkurencja przełącza się na Francois Fillona, a France24 wciąż przepytuje gościa. "Niech to szlag!" - Marc przewraca krzesło. "Przepraszam" - już za chwilę się uspokaja, a ja mogę przestać być zmieszany. "Wchodź śmiało, posłuchamy Fillona" - mówi. W całym tym zamieszaniu w końcu udało nam się chwilę porozmawiać. Była to rozmowa z całą pewnością konkretna. Michał Michalak, Interia: Napięcie jest duże? Marc Saikali, redaktor naczelny France24: - To bardzo intensywny dzień. Mamy tak naprawdę nie jeden, a trzy kanały (francuski, angielski, arabski - przyp. MM) z różnymi reporterami i z różnymi programami. Kiedy pojawia się breaking news, musimy być trzy razy bardziej skoncentrowani. To będzie długi wieczór i długa noc. Pracę skończymy pewnie... (Marc patrzy na zegarek - przyp. MM) 8 maja. Teraz kiedy znamy już wyniki - czy coś pana w nich szczególnie zaskoczyło? - We Francji nie ma już dwóch stronnictw, a więc lewicy walczącej z prawicą. To się zmieniło. Mamy teraz partię centrową i partię ekstremistyczną. Zbliżające się wybory do parlamentu będą bardzo interesujące. Czy za dwa tygodnie będziemy mieli pojedynek z cyklu "wszyscy przeciwko Marine Le Pen"? - Prawdopodobnie tak. Kandydaci już nawołują do głosowania na Emmanuela Macrona. Nawet Fillon. Sytuacja jest jasna. Jeszcze musimy poczekać na to, co zrobi Melenchon. Część jego wyborców może zagłosować na Le Pen. Po tym, co wydarzyło się w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych, podejrzewano, że Francja może stać się kolejnym etapem tej antyestablishmentowej, prawicowej rewolucji. - Tak się nie stało. Czy tak się może stać? - Nie sądzę, by było to możliwe, ponieważ Francuzi to wspaniali ludzie i nie są tacy jak inni. Mówimy często, że z 66 milionów ludzi każdy ma tutaj własne zdanie na każdy temat. W takim kraju partia skrajna nie wygra wyborów. Rozmawiałem z Francuzami i wielu z nich bardzo pesymistycznie zapatruje się na przyszłość tego kraju. - To jest typowo francuska postawa. Francuzi często nie są zadowoleni z niczego. A kiedy wyjeżdżasz, myślisz sobie: to przecież wspaniały kraj. I nie zapominajmy, że Francja to piąte najpotężniejsze państwo na świecie. Gdzie tu jest miejsce na pesymizm - można by zapytać. To piękny kraj, bardzo ważny kraj i wszyscy słuchają tego, co Francja ma do powiedzenia. Zawsze. Czy miejsce Francji jest w Unii Europejskiej? - Jeśli Macron wygra, to nadal będziemy odgrywać bardzo istotną rolę we Wspólnocie. Bez Francji nie ma Unii Europejskiej. Marc wraca do kiełbasek z ziemniakami, a ja wracam do obserwowania tej niezwykłej mozaiki ekranów, mikrofonów, kamer i przede wszystkim ludzi pracujących od rana do rana. Michał Michalak, Paryż Interia nad Sekwaną. Czytaj nasze korespondencje z Francji Zobacz wideoblog Michała Michalaka Najnowsze doniesienia z Francji również na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Obserwuj autora na Facebooku