Według czasopisma w godzinach "następujących po przerażającym ataku chemicznym na wschód od Damaszku przedstawiciel syryjskiego ministerstwa obrony rozmawiał w panice z dowódcą oddziału chemicznego, żądając odpowiedzi po ataku z użyciem gazu neurotoksycznego, w którym zginęło ponad 1000 osób". Przechwycona rozmowa nie odpowiada jednak na pytanie, kto wydał rozkaz użycia broni chemicznej. "FP" zastanawia się, czy był to oficer armii syryjskiej, który przekroczył swoje uprawnienia, czy też rozkaz pochodził ze ścisłego kręgu prezydenta Baszara al-Asada. "Nie mamy pewności, kto za tym stoi" - powiedział anonimowy agent amerykańskiego wywiadu, którego cytuje magazyn - "Czy obowiązuje jakieś ogólne przyzwolenie do używania takiej broni, czy też przed każdym atakiem musi zostać wydany konkretny rozkaz? Tego nie wiemy". Amerykańscy analitycy nie wiedzą też, jakie było uzasadnienie użycia broni chemicznej - jeśli jakiekolwiek było. Jak podkreślono, fakt, że amerykańskie służby przechwyciły rozmowy "są główną przyczyną, dla której przedstawiciele strony amerykańskiej są przekonani, że ataki były dziełem reżimu Baszara al-Asada". Z tego też powodu amerykańska armia przygotowuje się do "ataku na reżim w nadchodzących dniach" - ocenia magazyn. Zaznacza, że amerykańskie służby wywiadowcze nie dysponują jednak tradycyjnymi dowodami na użycie gazu bojowego, jak próbki ziemi czy krwi pobranej od ofiar. Rzecznik Białego Domu Jay Carney mówił we wtorek, że jeszcze w tym tygodniu ma zostać udostępniony oficjalny raport w sprawie ataku w Syrii.