Hongkońska gazeta "Ming Pao" podkreśliła, że - co najciekawsze - zakład w prowincji Guangdong realizował zlecenia tybetańskiego rządu na uchodźstwie. Zamówienie złożono poza granicami Chin. Pracownicy fabryki tłumaczyli się, iż nie mieli pojęcia o politycznym znaczeniu zamówienia. Jednak któryś z nich zobaczył flagę w telewizyjnej relacji z antychińskich protestów w Tybecie i swoim zaniepokojeniem podzielił się z władzami. Tysiące tybetańskich flag "Made in China" przygotowano już do wysyłki. Milicja nie wykluczyła, że część z nich miała się pojawić na protestach w czasie wizyty sztafety z ogniem olimpijskim w Hongkongu. W związku z incydentem chińskie władze zaostrzyły kontrole w zakładach.