We wtorek do późnych godzin nocnych trwały brutalne starcia pomiędzy demonstrantami a policją. Protestujący rzucali koktajle Mołotowa, a funkcjonariusze odpowiadali granatami z gazem łzawiącym. Dzień wcześniej policjant postrzelił demonstranta ostrą amunicją, a inny mężczyzna w średnim wieku został podpalony po kłótni z protestującymi. Zarówno policja, jak i demonstranci są winni przypadków brutalności, ale główna odpowiedzialność za obecny kryzys spoczywa na władzach Hongkongu i rządzie centralnym w Pekinie - ocenia "FT". Jego zdaniem, szefowa administracji Hongkongu Carrie Lam mogła rozładować sytuację, wycofując projekt nowelizacji prawa ekstradycyjnego, który był bezpośrednią przyczyną protestów, kiedy jeszcze odbywały się one w formie masowych, pokojowych manifestacji. W czerwcu Lam tylko zawiesiła jednak prace nad tym projektem i to dopiero po pierwszych brutalnych starciach demonstrantów z policją. W sposób niezamierzony wysłała protestującym sygnał, że tylko przemoc może przynieść rezultaty - ocenia gazeta. Wiwaty na cześć protestujących Dalsze błędne działania hongkońskich władz sprawiły, że utraciły one w oczach dużej części mieszkańców legitymizację do rządzenia. W czasie protestów we wtorek pracownicy biurowi w garniturach wiwatowali na cześć ubranych na czarno protestujących, gotowych do walki z policją w centralnej dzielnicy finansowej. Po utracie poparcia społecznego władze zdecydowały się na rządy policyjne, a przed policją postawiono zadanie siłowego zarządzania "miastem, którym obecnie nie sposób zarządzać". Jako że policja dysponuje tylko jednym zestawem narzędzi, Hongkong nieuchronnie wpadł w błędne koło eskalacji - pisze brytyjski dziennik. Tymczasem Pekin szykuje się do dalszego utwardzenia swojego stanowiska. Komunistyczna Partia Chin (KPCh) zasygnalizowała niedawno, że zależy jej na wzmocnieniu w Hongkongu edukacji patriotycznej i wprowadzeniu tam przepisów dotyczących bezpieczeństwa narodowego. W 2003 roku próba uchwalenia takich regulacji, przewidujących kary za działalność przeciw rządowi centralnemu, spotkała się z masowym sprzeciwem Hongkończyków. Pekin zgodzi się na demokratyczne wybory szefa administracji? Według "FT" ponowna próba wprowadzenia tych przepisów mogłaby się udać, jeśli Pekin zgodziłby się na demokratyczne wybory szefa administracji Hongkongu, co jest jednym z głównych postulatów protestujących. Zarówno regulacje dotyczące bezpieczeństwa narodowego, jak i demokratyczne wybory są celami określonymi w Prawie Podstawowym - hongkońskiej minikonstytucji. Szanse na to, że Pekin zgodzi się na demokratyczne wybory, "FT" ocenia jako niewielkie. Taka decyzja, zrównoważona ewentualnym zobowiązaniem do wprowadzenia prawa o bezpieczeństwie narodowym, mogłaby jednak "teoretycznie stworzyć ramy dla wizjonerskiego kompromisu" i "może być jedyną drogą do pokojowego zakończenia protestów i uniknięcia rosnącego wciąż zagrożenia krwawą interwencją z Chin kontynentalnych" - uważa gazeta. Rząd Hongkongu wycofał w październiku kontrowersyjny projekt nowelizacji prawa ekstradycyjnego, ale nie przychylił się do żadnego z pozostałych postulatów protestujących. Oprócz demokratycznych wyborów władz regionu żądają oni między innymi niezależnego śledztwa w sprawie działań policji, której zarzucają używanie nadmiernej siły, i amnestii dla wszystkich zatrzymanych demonstrantów.