Książka pt. "La Guerre sans l'aimer" zaangażowanego intelektualisty, nad Sekwaną nazywanego w skrócie od inicjałów BHL, opowiada o kulisach podjęcia przez Francję i jej koalicjantów decyzji o interwencji przeciw Muammarowi Kadafiemu. Według relacji francuskich mediów, Levy, w nieoficjalnej roli dyplomaty, odegrał kluczową rolę w wystąpieniu Paryża przeciw libijskiemu dyktatorowi. Namawiał prezydenta Sarkozy'ego, aby ten uznał w marcu br. Narodową Radę Libijską za jedynego prawomocnego przedstawiciela tego państwa. Francja była pierwszym krajem, który podjął taką decyzję, co wywołało operację dyplomatyczną, a potem militarną państw zachodnich przeciw dyktatorowi. W nowej książce, opublikowanej w tym miesiącu, Levy opowiada szczegółowo o swoich podróżach do Libii i o tym, jak był nieoficjalnym pośrednikiem w rozmowach między opozycją libijską a prezydentem Francji. Cytuje też swoje wielokrotne rozmowy z Sarkozym w gorącym okresie "arabskiej wiosny". Levy twierdzi, że po pierwszych rozmowach na własną rękę z przeciwnikami Kadafiego zadzwonił do Sarkozy'ego, proponując mu "przywiezienie" do Francji delegacji Narodowej Rady Libijskiej. Według BHL, szef państwa zgodził się przyjąć tych wysłanników bez wahania, a następnie - także - za namową filozofa uznał oficjalnie Narodową Radę Libijską. Autor książki opowiada też, jak Francja dostarczała powstańcom uzbrojenie, m.in. wyrzutnie pocisków rakietowych i kałasznikowy. Levy tłumaczy, dlaczego powstańcy libijscy obdarzyli go od razu zaufaniem, choć wcześniej zupełnie go nie znali. Jeden z nich miał powiedzieć autorowi: "Ma Pan oczy szlachetnego człowieka (...). I coś mi powiedziało, że jeśli Pan tu jest, to znaczy że chce tego Bóg". Filozof nie ukrywa braku zaufania do szefa francuskiej dyplomacji Alaina Juppego. Przyznaje, że w trakcie swojej rozmowy z Sarkozym 7 marca zalecał mu, aby trzymał ministra spraw zagranicznych daleko od wpływu na kwestię libijską. Intelektualista twierdzi, że jeszcze na początku marca Juppe sprzeciwiał się interwencji w Libii i że stał się jej gorącym obrońcą dopiero po przyjęciu przez ONZ rezolucji w tej kwestii. Juppe dość ironicznie skomentował zawarte w książce zarzuty znanego filozofa. "Jeśli on myśli, że zbawił Libię, to dlaczego nie miałby teraz ocalić Syrii?" - powiedział Juppe w wywiadzie dla radia RTL. Dodał, że "jest bardzo użyteczne mieć intelektualistów, którzy poświęcają się dla szlachetnej sprawy". Książkę niezwykle popularnego za sprawą występów w mediach intelektualisty przyjęto z ogromnym zaciekawieniem. Nawet niezbyt przyjazne mu nadsekwańskie media zgadzają się, że lektura jest pasjonująca i przypomina thriller połączony z powieścią szpiegowską. Nie brak jednak zastrzeżeń wobec autora. Przychylnego książce recenzenta dziennika "Les Echos" irytuje pisarska maniera Levy'ego, polegająca na egzaltacji i ciągłym eksponowaniu swojej osoby w relacjach z opisywanych zdarzeń. Gazeta nazywa filozofa "asem autoreklamy" i ironizuje: "Jeszcze raz ten człowiek idzie samotnie w białej rozpiętej koszuli pod artyleryjskim obstrzałem niczym św. Sebastian (męczennik) ds. prawa do międzynarodowej ingerencji". Gazety nie podważają wprawdzie ważnej roli dyplomatycznej filozofa, ale wyrażają wątpliwości, czy nie "podkoloryzował" on opisu wydarzeń. Prasa zastanawia się także, jak to się stało, że w demokratycznej Francji dyplomacją w tym kluczowym momencie nie kierował szef MSZ, ale bardzo medialny intelektualista. Ze względu na swoje wpływy i koneksje w środowisku politycznym, medialnym i biznesowym 63-letni Bernard-Henri Levy jest uważany jest za jednego z najbardziej wpływowych ludzi we Francji. Jednocześnie uznaje się go od dawna za postać bardzo kontrowersyjną, która ma wielbicieli, ale i zaciętych przeciwników. Zaangażowany w obronę praw człowieka na świecie Levy od lat przemierza odległe zakątki globu, publikując książkowe relacje z tych podróży. Wielu specjalistów i naukowców zgłasza jednak wątpliwości co do przedstawianych tam faktów, zarzucając nawet autorowi świadome zmyślanie niektórych zdarzeń.