Dzieci w wieku od czterech do sześciu lat miały odbyć autokarem wycieczkę po Manili, a także wyjechać poza miasto. Mężczyzna wraz ze swym pomocnikiem przetrzymywał zakładników w autokarze przez 8 i pół godziny. Uwolnienie udało się wynegocjować policyjnym mediatorom. Porywacze oddali się w ręce policji. Jak podała policja i manilskie media, porywacze domagali się wyrównania szans dzieci z biednych przedmieść Manili, a przede wszystkim zapewnienia im wykształcenia. Mężczyźni są uzbrojeni; podobno mają przy sobie pistolet maszynowy, rewolwer i dwa granaty. Pierwszy z porywaczy wypowiadał się przez telefon komórkowy w lokalnej stacji telewizyjnej. Przedstawił się jako Jun Ducat i zapowiedział, że uczyni wszystko, by nikomu nic się nie stało. - Z pewnością pierwszy nie wyciągnę broni - powiedział. Wyrażając ubolewanie, że naraził oddane pod jego opiekę dzieci na tak silny stres, zaznaczył, że chciał w ten sposób zwrócić uwagę społeczeństwa na "rzeczywistość polityczną" kraju - korupcję, "zgniły system", przepaść między bogatymi i biednymi. Tożsamość Ducata potwierdził filipiński senator Ramon Revilla, który przez około 30 minut rozmawiał w autobusie z porywaczami. Złożył obietnicę, że osobiście dopilnuje, by 145 dzieci, pozostających pod opieką ośrodka, zdobyło wykształcenie. - Kocham te dzieci - dlatego właśnie tu jesteśmy. Nikt nie ucierpi - jeśli miałoby dojść do rozlewu krwi, nie będę pierwszym, który odda strzał. Zwracam się do policjantów: Miejcie litość dla tych dzieci - apelował porywacz w rozmowie telefonicznej z manilską stacją radiową DZMM.