Wcześniej islamiści zagrozili, że zabiją dwójkę z zagranicznych zakładników, jeśli armia nie wstrzyma swej operacji. - To nie była próba odbicia zakładników - poinformowały źródła wojskowe. Filipińska armia podkreśla, że gwałtowne starcia między jej oddziałami a muzułmańskimi ekstremistami przetrzymującymi zakładników były całkowicie przypadkowe. Armia zacieśniła pierścień okrążenia wokół bazy bojowników organizacji Abu Sajaf. Organizacja ta walczy o utworzenie państwa wyznaniowego w południowych Filipinach. Według miejscowych władz, również rebelianci ponieśli straty w ludziach. Nie było to jednak decydujące starcie, lecz niewielka potyczka. Część porywaczy próbowała wydostać się z okrążenia i doszło do wymiany ognia. Wciąż nie wiadomo, co dzieje się z zakładnikami, wśród których jest 10 zagranicznych turystów, 10 Malezyjczyków i jeden Filipińczyk. Kilka godzin wcześniej islamiści zagrozili, że zetną głowy dwom cudzoziemcom, jeśli armia się nie wycofa. Władze uznały tę groźbę za chwyt propagandowy. Tymczasem Francja wysłała dzisiaj do Manili wysokiego rangą dyplomatę, by przedyskutował z rządem filipińskim sprawę zakładników, wśród których jest dwóch Francuzów. Przedtem Paryż konsultował się z Niemcami, RPA i Finlandią, których obywatele też znaleźli się w grupie uprowadzonych. Obóz rebeliantów jest otoczony przez ok. 2 tys. żołnierzy. Napięcie sprawia, że od czasu do czasu dochodzi do sporadycznej strzelaniny. Jednak dzisiaj po raz pierwszy w wymianie ognia ktoś zginął.