"Polskiemu premierowi brak jest dwóch doradców: takiego, którego by słuchał, oraz takiego, który potrafiłby wczuć się w duszę innych narodów. Gdyby miał tych dwóch doradców, to nigdy nie nazwałby niemieckiego ruchu oporu "rachitycznym spiskiem przeciwko Hitlerowi w 1944 roku" - pisze autor komentarza opublikowanego w sobotnim wydaniu konserwatywnej gazety. W wywiadzie, który ukazał się 6 lipca na łamach dziennika "Die Welt", premier, mówiąc o negatywnych zjawiskach w Niemczech, wskazał na mającą - jego zdaniem - miejsce "rewizję pamięci". "Jakby nie patrzeć: Niemcy nie były ofiarą tej wojny. Niemcy były agresorem. Najpóźniej po porażce pod Moskwą i po przystąpieniu USA do wojny było jasne, że Niemcy przegrają wojnę. Lecz elity nie uczyniły nic, z wyjątkiem tego rachitycznego spisku przeciwko Hitlerowi (w roku) 1944. Nie było szerokiego ruchu oporu". dodał, że jest zjawiskiem bardzo niepokojącym, gdy ktoś sprawia wrażenie, jakby cierpienia Niemiec były porównywalne z cierpieniami Polski. "Naturalnie miały miejsce wydarzenia, jak bombardowanie Drezna lub też to, co uczyniła na niemieckiej ziemi Armia Czerwona. Nie chcę tego w żaden sposób usprawiedliwiać" - powiedział premier w wywiadzie dla "Die Welt". "Zawsze dobrze jest wiedzieć, co obraża sąsiedni naród" - podkreśla sobotni "FAZ". Komentator uważa, że można mówić "rzeczy lekkomyślne" o urzędujących politykach i ich pomysłach, jednak w gronie demokratów szydzenie z historycznego narodowego oporu przeciwko dyktaturom i totalitarnym reżimom jest po prostu głupie. Niemiecka opozycja skupiona wokół Stauffenberga i Bonhoeffera nie odniosła sukcesu - przyznaje komentator. Zastrzega, że niepowodzeniem skończyła się też walka "Białych" z Leninem i Stalinem, ruch oporu we Francji, powstanie robotników w Berlinie Wschodnim czy też powstanie na Węgrzech. "Pomimo tego żaden rozsądny demokrata nie zarzuciłby im, podobnie jak robotnikom z Poznania i Nowej Huty, studentom z Krakowa i Warszawy czy też stoczniowcom z Gdańska w latach 70. i 80., że ich wysiłki były "rachityczne". Już sama pamięć o zmarłych nakazuje szacunek" - stwierdza w konkluzji komentator "FAZ". Pułkownik Claus hrabia Schenk von Stauffenberg był przywódcą wojskowego spisku przeciwko Hitlerowi, który zawiązał pod koniec II wojny światowej. Stauffenberg dokonał 20 lipca 1944 roku zamachu bombowego na Hitlera w kwaterze w Wilczym Szańcu, jednak wódz III Rzeszy przeżył, doznając jedynie niegroźnych obrażeń. Próba przejęcia pomimo tego władzy przez spiskowców zakończyła się niepowodzeniem. Stauffenberg i kilku jego najbliższych współpracowników rozstrzelano jeszcze tej samej nocy w Berlinie. Specjalny sąd wydał wyroki śmierci na ponad 5000 osób uznanych przez hitlerowskie władze za związane ze spiskiem. Rocznica zamachu jest w Niemczech uroczyście obchodzona.