"Szefowa administracji Hongkongu Carrie Lam nie sprawia wrażenia, jakby miała jeszcze sytuację pod kontrolą. Jeśli przemoc będzie się rozszerzać - Pekin wykorzysta to, jako pretekst do bezpośredniej interwencji na wyspie. Nietrudno przewidzieć, jakie będą tego konsekwencje dla ruchu demokratycznego" - ostrzega konserwatywna gazeta z Frankfurtu. W kolejnym masowym proteście przeciwko nowelizacji prawa ekstradycyjnego w Hongkongu przeszło w niedzielę 430 tys. osób. Później - w poniedziałek - na jednej ze stacji metra, doszło do ataku na osoby podejrzane o udział w demonstracji. Rannych zostało co najmniej 45 osób. Obóz demokratyczny zarzucił policji, że współpracowała z członkami "triad" (hongkońskich gangów), pozwalając im na bicie niewinnych osób. "Rzuca się w oczy, że ci, którzy w poniedziałek zaatakowali demonstrantów, nie zadali sobie nawet trudu, żeby zakryć twarze. Podejrzana jest też późna interwencja policji" - uznaje "Frankfurter Allgemeine Zeitung", zastanawiając się, kto zainspirował atak. Podkreśla przy tym, że w Hongkongu istnieją siły, dla których ruch demokratyczny jest "solą w oku". Jednocześnie - zdaniem dziennika - to niektórzy członkowie tego ruchu sami dostarczają przeciwnikom argumentów przeciwko sobie. Zwłaszcza młodsi uczestnicy protestów nierzadko sięgają po przemoc. "Najbardziej zawzięci demonstranci powinni wziąć sobie do serca, że przemoc nie jest rozwiązaniem" - apeluje niemiecka gazeta.