Gazeta pisze, że "Ameryka chciała schwytać bin Ladena żywego lub martwego, bo tylko wtedy zabliźnić się mogła rana 11 września 2001 r., wciąż jątrząca się po dziesięciu latach". "Dla Amerykanów udana akcja komandosów oznacza wzmocnienie pewności siebie - zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. Wrogowie Ameryki powinni wiedzieć, że nikt, kto ją zaatakuje, nie pozostanie bezkarny" - ocenia "FAZ". Według niemieckiego dziennika, wielu Amerykanów odczuje wielką pokusę, by "uznać, że misja w końcu została wypełniona i skoncentrować się na wewnętrznych problemach kraju". "Waszyngton zdaje sobie jednak sprawę, że zabicie bin Ladena nie oznacza śmierci Al-Kaidy. Saudyjczyk od dawna nie był przywódcą w podziemiu, który z centrali dowodzenia kierował komórkami terrorystycznymi na całym świecie. Amerykański pościg nie pozwalał mu na to. Od chwili uderzenia stulecia przeciwko Ameryce służył on sprawie głównie jako kapłan dla islamskich ekstremistów na całym świecie" - dodaje "FAZ". Dziennik zauważa też, że znacznie osłabły wpływy bin Ladena na społeczeństwa krajów arabskich. "Rewolucje w Tunezji i Egipcie były sprzeczne z celami Al-Kaidy. Siatka terrorystyczna straciła poparcie w wielu arabskich krajach, także ze względu na dużą liczbę muzułmańskich ofiar jej zamachów. Jednak Hydrze zawsze odrastają nowe głowy, gdy jedna zostanie odcięta. Przede wszystkim w Pakistanie i Jemenie kształcony jest narybek, który pali się do zemsty za +męczennika+" - ocenia niemiecka gazeta.