Od małego wiedział, co to znaczy ciężka praca. Jego rodzina utrzymywała się z uprawy ziemi, prowadzenia niewielkiego sklepu i z pracy jego matki Lillian, która była położną. Jimmy pomagał, przy czym tylko mógł. Zbierał bawełnę, orzeszki ziemne. Okazało się, że ma głowę do interesów. Pieniądze zarobione ze sprzedaży orzeszków oszczędzał, a potem inwestował i rozwijał swoją działalność. Jednak nie marzył o życiu farmera, ale o byciu żołnierzem. Człowiek od zadań specjalnych Dopiął swego. Ukończył Akademię Marynarki Wojennej w Annapolis w stanie Maryland. Zgłosił się do programu podwodnych łodzi atomowych. Został przyjęty. Skończył kolejne studia, tym razem fizykę nuklearną. Współpracował także z amerykańską komisją energii atomowej. To właśnie 28-letni Carter został wysłany, aby pomóc Kanadyjczykom, gdy w ich największym laboratorium nuklearnym doszło do awarii reaktora. Został uszkodzony rdzeń reaktora badawczego. Carter kierował pracą ponad 20 osób wysłanych z USA do pomocy przy usuwaniu skutków awarii. Po latach w wywiadach wspominał, że przez jakiś czas, gdy musiał regularnie oddawać mocz do badania, wyniki wskazywały, że został napromieniowany. Powrót na farmę Gdy Jimmy Carter miał 29 lat, na raka trzustki zmarł jego ojciec Earl. Carter rzucił wojsko i postanowił wrócić do Plains, aby zająć się rodzinną farmą. Swojej decyzji nie skonsultował z żoną Rosalynn, która tak się wściekła, że w drodze z Connecticut, gdzie akurat mieszkali, do Plains w Georgii, nie odezwała się do niego ani razu. Powrót do rodzinnej miejscowości był trudny. Uprawa, a były to przede wszystkim orzeszki ziemne, na początku nie szła tak jak powinna, plony były znacznie poniżej oczekiwań, a farma była zadłużona. To wszystko spowodowało, że sytuacja Carterów nie należała do najłatwiejszych i żeby mieć dach nad głową, przez jakiś czas mieszkali w lokalu komunalnym. Rosalynn, mimo początkowej niechęci do Plains, szybko zaadaptowała się do zmiany i okazała się być niezwykle sprawną księgową orzeszkowego przedsiębiorstwa. Carterowie w Plains zbudowali dom. Jedyny, jaki mieli. Zawsze przy nim stała Pierwszy raz spotkali się, gdy ona miała zaledwie trzy dni, a on trzy lata. Lillian, matka Jimmy'ego, zabrała go do domu państwa Smith. Chciała sprawdzić, jak miewa się ich nowo narodzona córka Rosalynn, przy której przyjściu na świat Lillian jako położna pomagała. Jimmy i Rosalynn widywali się przy różnych okazjach jeszcze wielokrotnie. Rosalynn była przyjaciółką jego młodszej siostry, ale na Jimmy'ego długo nie zwracała uwagi. Wszystko zmieniło się jednak pewnej niedzieli, gdy spotkali się w kościele. On miał wtedy 21 lat, ona 18. On od razu wiedział, że to z nią chce spędzić resztę swojego życia. Już po pierwszej randce powiedział swojej matce: Rosalynn jest tą, z którą się ożenię. W jednym z wywiadów wspominał co tak urzekło go w kobiecie, której mężem był potem przez 77 lat: "Była piękna, niezwykle skromna, nieśmiała i wyjątkowo inteligentna". Pobrali się zaraz po tym, gdy skończył Akademię Marynarki Wojennej. Dla niej małżeństwo z Jimmym było szansą na wyrwanie się z Plains, na poznanie świata. Podróżowali, bo Carter stacjonował w różnych częściach Ameryki, między innymi w Kalifornii i na Hawajach. Gdy w 2021 roku z okazji 75. rocznicy ich ślubu udzielali wywiadu telewizji PBS, na pytanie, co jest sekretem tak długiego związku, Jimmy Carter odpowiedział: "Dzień staramy się zakończyć zawsze pogodzeni, aby przezwyciężyć to, co w ciągu dnia nas podzieliło. Leżąc już w łóżku, zawsze pamiętamy o pocałunku na dobranoc. Czytamy też przed zaśnięciem Biblię, która otwiera nas na zupełnie inne aspekty życia". Po otrzymaniu pokojowej Nagrody Nobla (dostał ją w 2002 roku za niestrudzone zaangażowanie w rozwój demokracji, pracę na rzecz praw człowieka, poszukiwanie rozwiązań konfliktów zbrojnych) został zapytany, czy to najbardziej ekscytujący moment jego życia. "Nie. Był nim moment, gdy Rosalynn zgodziła się za mnie wyjść" - odparł. Rosallyn Carter okazała się także idealną towarzyską w polityce, najpierw, gdy Jimmy walczył o miejsce w senacie stanowym, potem o stanowisko gubernatora i wreszcie, gdy starał się o najwyższy urząd w państwie. Spotkania z wyborcami były jej pasją. Gdy jej mąż stawiał pierwsze kroki w polityce, ona objeżdżała najmniejsze miejscowości w Georgii, by nakłonić wyborców, którzy wtedy najczęściej o istnieniu Jimmy'ego Cartera nie mieli pojęcia, by to właśnie na niego zagłosowali. Z farmy do Białego Domu Gdy zdecydował się wystartować w wyborach prezydenckich, poza Georgią mało kto go znał. Nie miał też takich pieniędzy na prowadzenie kampanii jak jego przeciwnicy. Jimmy Carter postawił więc w dużej mierze na bezpośrednie spotkania z wyborcami. Gdy chciał porozmawiać z kimś spotkanym na ulicy, przedstawiał się w następujący sposób: Najczęściej pierwszą reakcją jego rozmówcy było: "Jimmy... kto?". Często na kampanijnym szlaku zamiast zatrzymywać się w hotelach, korzystał z zaproszeń swoich zwolenników i nocował w ich domach. Jedzenie z wyborcami przy jednym stole cenił sobie bardziej niż wystawne dania w restauracjach. Tą otwartością, byciem spoza tradycyjnego grona dobrze znanych polityków, byciem poza wszelkimi podejrzeniami o korupcję, nieuwikłanym w skandale (Amerykanie mieli świeżo w pamięci aferę Watergate) Jimmy Carter zyskał sympatię Amerykanów, którzy to jego wybrali 39. prezydentem Stanów Zjednoczonych. - Pamiętam ten dzień. Miałam 18 lat i to były moje pierwsze wybory - mówi mi Ellen Harris, która całe życie mieszka w Plains i prowadzi w nim antykwariat oraz pensjonat na głównej ulicy. Jej dom znajduje się zaledwie dwie ulice od domu Carterów. - Wyszłam tego dnia rano po zakupy. W normalny dzień w ciągu 10 minut byłabym z powrotem, ale to nie był normalny dzień. 10 minut zajęło mi przejście przez ulicę, taki był tłok. Zupełne szaleństwo - dodaje Ellen i wspomina to jako fascynujące uczucie, że człowiek z ich miasteczka został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Na zaprzysiężenie Cartera do Waszyngtonu z Plains wyruszył specjalny pociąg z mieszkańcami. Z rodziną Cartera do stolicy pojechała Jan Williams, przyjaciółka rodziny i nauczycielka Amy, córki Carterów. - Pamiętam jak już na Kapitolu, tuż przed początkiem uroczystości, poszłyśmy z Amy do toalety. Gdy poprawiałam jej sukienkę, to wyczułam, że ma coś w kieszeni. To była książka. Amy wytłumaczyła mi, że zabrała ją na wszelki wypadek, gdyby przemówienie jej taty było zbyt długie. Zresztą - tłumaczy mi Jan, gdy siedzimy w słoneczny dzień na ławce w centrum Plains - nie zdziwiłam się, bo w rodzinie Carterów wszyscy pochłaniali książki. Uwielbiali czytać. To właśnie Carter zapoczątkował tradycję, że prezydent i pierwsza dama w drodze z Kapitolu do Białego Domu wysiadają z samochodu i pokonują kawałek trasy na piechotę. W ten sposób para prezydencka chciała być blisko wyborców, a nie tylko pozdrawiać ich zza szyby opancerzonego samochodu. Jimmy i Rosalynn byli także jednymi z tych nielicznych mieszkańców Białego Domu, którzy zdecydowali, że nie poślą dziecka do ekskluzywnej szkoły prywatnej. Amy miała 10 lat, kiedy zamieszkała z rodzicami w Białym Domu. Uczyła się w szkole publicznej w Waszyngtonie. Była tam jedną z nielicznych białych uczennic. Jimmy i Rosalynn mieli jeszcze troje starszych dzieci, ale wszystkie, gdy ich ojciec został prezydentem, były już pełnoletnie i nie przeprowadziły się do Białego Domu. Sweter i zimne kaloryfery Miodowy miesiąc po wygranych wyborach dla prezydenta Cartera skończył się szybko. Musiał stawić czoła skutkom kryzysu energetycznego, jaki wywołały szybujące ceny ropy naftowej (to między innymi efekt decyzji o cięciu wydobycia przez producentów na Bliskim Wschodzie). Prezydent Carter zwrócił się do Amerykanów z odezwą. Ubrany w sweter, a nie tradycyjnie w garnitur, tłumaczył, że sytuacja jest skomplikowana i wymaga poświęceń. Prosił rodaków, aby ogrzewanie w domach ustawili na niższe temperatury. Nakazał przykręcić ogrzewanie również w Białym Domu. W ciągu dnia temperatura miała wynosić nie więcej niż 18,3 stopni Celsjusza, a w nocy 12,7 stopni. Prezydent Carter był też zwolennikiem odchodzenia od ropy. Zainstalował pierwsze panele słoneczne na dachu Białego Domu. Pozyskiwana z nich energia ogrzewała wodę. Następca Cartera - Ronald Reagan uznał panele za ekscentryzm i nakazał ich zdemontowanie. Oprócz problemów z ropą, długich kolejek na stacjach benzynowych i niezadowolenia marznących Amerykanów, Jimmy Carter miał również na głowie galopującą inflację. I tę batalię też przegrał. Do największego jednak kryzysu doszło za sprawą Iranu. 4 listopada 1979 roku do amerykańskiej ambasady w Teheranie wtargnęli antyamerykańscy demonstranci i wzięli jako zakładników 55 pracowników placówki dyplomatycznej. Zostali uwolnieni dopiero po 444 dniach, gdy Cartera nie było już w Białym Domu. Doniesienia o przetrzymywanych w nieludzkich warunkach Amerykanach, o zakończonej porażką wojskowej operacji odbicia zakładników - nie poprawiały notowań prezydenta. - Wybory, w których Carter walczył o reelekcję, przypadły w pierwszą rocznicę tragicznych wydarzeń w Teheranie. To przypominało Amerykanom o upokorzeniu, jakiego doznał ich kraj pod rządami Cartera - mówi prof. Mark Rozell dziekan politologii na George Mason University. Jimmy Carter z kretesem przegrał walkę o drugą kadencję. Ian Brzeziński z Atlantic Council, syn Zbigniewa Brzezińskiego, który był doradcą prezydenta Cartera ds. bezpieczeństwa nordowego uważa, że fatalne notowania, jakie miał Carter pod koniec jego urzędowania w Waszyngtonie, nie były zasłużone. - Niestety wytworzył się bardzo niesprawiedliwy wizerunek Cartera przede wszystkim przez sprawę amerykańskich zakładników w Iranie. A przecież to on był tym prezydentem, który oddał Kanał Panamski Panamczykom, co wzmocniło naszą pozycję w Ameryce Środkowej. Był tym prezydentem, który chciał wzmocnienia NATO i to prezydent Carter dążył do tego, aby państwa sojuszu przeznaczały nie dwa procent PKB na obronność, ale trzy procent - tłumaczy Brzeziński w rozmowie z Interią. Dom wart mniej niż stojące przed nim samochody Wyborczą porażkę, bardziej niż Jimmy, przeżyła jego żona. Znowu nie chciała wracać do Plains, nie chciała rezygnować z wielkiego świata. A jednak do Georgii wrócili i zamieszkali w tym samym domu, który zbudowali w 1961 roku. Jak wyliczył portal Zillow, zajmujący się nieruchomościami, dom Carterów w Plains wart jest obecnie około 240 tysięcy dolarów. Według innych wyliczeń to mniej niż wartość naszpikowanych drogim sprzętem samochodów agentów Secret Service, które parkowały przed domem. Byli prezydenci też są ochraniani przez Secret Service. Jimmy Carter, jako były przywódca Stanów Zjednoczonych, proszony był o wygłaszanie przemówień w różnych miejscach i okolicznościach. Mógł na tym zarobić miliony dolarów. Pieniędzy jednak albo w ogóle nie brał, albo wynagrodzenie oddawał na cele charytatywne. Zawsze powtarzał, że nie chce zarabiać na tym, że był prezydentem. "Moją ambicją nigdy nie było bycie bogatym" - twierdził tak wielokrotnie. Po wyjeździe z Waszyngtonu całą swoją energię była para prezydencka poświęciła na działalność dobroczynną. Od 1984 roku zaangażowali się w budowę domów dla osób mniej zamożnych. Ich pierwszym projektem był remont kamienicy w Nowym Jorku, w której było 19 mieszkań. Projekty powstawały jeden po drugim. W budowaniu i remontowaniu domów Carterowie aktywnie uczestniczyli. Z ich inicjatywy powstało także The Carter Center. Organizacja zajmuje się pomocą potrzebującym na cały świecie, walką z ubóstwem, wykluczeniem medycznym, promowaniem praw człowieka i demokracji. Po odejściu z Białego Domu Jimmy i Rosalynn Carter przez długie lata byli niezwykle aktywni, ale już nigdy na dłużej nie opuścili Plains. - Mieli taki zwyczaj, że w każdy piątek przychodzili do miasteczka - opowiada Ellen Harris. "Pan Jimmy", bo tak się do niego zwracałam, siadał na małym stołku, a pani Rosalynn na krześle i rozmawiali z ludźmi, pytali, jak idzie interes. A po jakimś czasie on mówił: "czas na nas, Rosy, idziemy". Brał ją za rękę i szli do innego sklepu na ulicy. W jednym z kościołów były prezydent przez lata uczył w szkółce niedzielnej, do której ściągali ludzie z całych Stanów Zjednoczonych. - To było niesamowite. Zawsze witał wszystkich w drzwiach kościoła. Chciał, żeby ludzie tutaj dobrze się czuli. Czasami chętnych, by posłuchać wykładów mojego wujka było tak dużo, że rozbijali namioty na trawniku przed kościołem. Przyjeżdżali do nas ludzie z całego świata - opowiada Kim Fuller, córka Billy'ego Cartera, młodszego brata prezydenta. Rosalynn Carter zmarła 19 listopada 2023 roku w domu w Plains. Miała 96 lat. Przy jej boku był Jimmy. Została pochowana w ich rodzinnym ogrodzie. Dla Interii Magda Sakowska, korespondentka Polsat News w Stanach Zjednoczonych