Przejmiemy kontrolę nad całą Faludżą w ciągu 48 godzin, jeśli prowadzona obecnie ofensywa przebiegać będzie tak, jak do tej pory - zakomunikował dziś cytowany przez agencję France Presse jeden z dowódców operacji. Zastrzegł on jednak, że siły koalicji po opanowaniu miasta potrzebować będą "co najmniej dziesięciu dni", by zlikwidować pojedyncze punkty oporu ukrywających się tu rebeliantów. Amerykanie twierdzą, że kontrolują w tej chwili 70 procent miasta. Amerykanie podejrzewają, że właśnie w Faludży ukrywa się najgroźniejszy terrorysta w Iraku, Jordańczyk Abu-Musaba al-Zarkawi, którego ugrupowanie jest odpowiedzialne za wiele zamachów terrorystycznych. Za schwytanie bądź zabicie Zarkawiego Stany Zjednoczone oferują nagrodę w wysokości 25 milionów dolarów. Na początku listopada Amerykanie apelowali do kobiet i dzieci, by opuszczały miasto. Wielu cywilów zostało jednak w Faludży. Według świadków, w wyniku amerykańskiej akcji zostało tylko do tej pory zabitych lub rannych dziesiątki niezwiązanych z terrorystami mieszkańców miasta. Faludża była celem ataków powietrznych sił USA już od wielu tygodni. Celem bombardowań były przede wszystkim przypuszczalne kryjówki zbrojnego ugrupowania Zarkawiego. W między czasie rząd iracki prowadził rozmowy pokojowe z przedstawicielami najbardziej umiarkowanego ugrupowania partyzanckiego w Faludży, które powołało tam nieoficjalną władzę lokalną, Radę Mudżahedinów Faludży. Rząd domagał się wydania Zarkawiego i innych terrorystów. Jednak rozmowy się nie powiodły. Rada tłumaczyła, że nie sprawuje kontroli nad terrorystami i skłonna była wpuścić siły irackie, by przeszukały miasto. Nie zgadzała się jednak na to, żeby zrobili to Amerykanie. Impas w rozmowach skłonił premiera Iraku Ijada Alawiego do podjęcia decyzji o szturmie na miasto. Według niego, zamknęła się możliwość pokojowego rozwiązania dla miasta. W poniedziałek Alawi upoważnił oddziały amerykańskie i irackie do rozpoczęcia ofensywy na ten główny bastion sunnickiej zbrojnej opozycji. Operacja o kryptonimie "Phantom Fury" rozpoczęła się w poniedziałek po południu. 12 tys. amerykańskich i 2 tys. irackich żołnierzy zaatakowało miasto z powietrza i ziemi. Zdaniem amerykańskiego sekretarza obrony, Donalda Rumsfelda, operacja w Faludży będzie trudna i będzie wymagać czasu. Rumsfeld powiedział, że "nie można pozostawić miejsc bezpiecznego schronienia ludziom, którzy mordują Irakijczyków i obcinają głowy zakładnikom". Ofensywa w Faludży wywołała rozłam w tymczasowym rządzie irackim, z którego wystąpiła wielka partia sunnicka - Iracka Partia Islamska. - Protestujemy przeciwko atakowi na Falludżę i niesprawiedliwości, jaka spotyka niewinnych ludzi w tym mieście - powiedział Muhsin Abd al-Hamid, przywódca partii. Siły USA już raz, w kwietniu tego roku, zaatakowały Faludżę, jednak po kilku tygodniach wycofały się. Walki było bardzo krwawe. Według źródeł szpitalnych, zginęło wówczas 600 osób. Wobec rosnących protestów przeciwko masakrze cywilów Amerykanie przerwali ofensywę, a kontrolę nad miastem przejęła za ich zgodą "Brygada Faludżyjska", dowodzona przez byłych oficerów armii Saddama Husajna. Jednak w lipcu brygada przestała istnieć, głównie wskutek dezercji, i kontrolę nad miastem przejęli rebelianci iraccy i grupy zagranicznych dżihadystów (wojowników świętej wojny). Faludża leży 55 km na zachód od Bagdadu. Znana jako "Miasto Meczetów", gdzie nastroje antyamerykańskie są bardzo silne. Za Saddama Husajna Faludża żyła z handlu i przemytu. Zobacz: IRAK - raport specjalny