Pilot Zaharie Ahmad Shah miał wprowadzić samolot na zabójczą wysokość, na której pasażerowie udusili się z braku tlenu. Maszyna wspięła się na niespotykanie wysoki pułap 14 km nad poziomem morza. Dramatycznie spadło ciśnienie na zewnątrz. Różnica ciśnień była tak wielka, że doszło do dekompresji. Tlen został wyssany z samolotu. Jedynym ratunkiem były maski tlenowe" - pisze "Fakt". Ale one dostarczają tlen jedynie przez 12 minut, a samolot był na zabójczej wysokości dwa razy dłużej. Godzinę po oderwaniu samolotu od ziemi zaczęła się powolna śmierć w męczarniach. Ludziom pozbawionym tlenu "w ciągu sekund popękały naczynia krwionośne i narządy wewnętrzne". Boeing pełen ciał zabitych leciał jeszcze kilka godzin prowadzony przez autopilota, a gdy wyczerpało się paliwo, spadł w głębiny Oceanu Indyjskiego. Ta makabryczna zbrodnia miała być, według "Daily Mail", zaplanowana przez pilota już wcześniej. Według jego przyjaciela, także pilota boeinga, mężczyzna nie panował nad emocjami i był załamany po tym, jak tydzień wcześniej rzuciła go żona, zabierając ze sobą dwójkę małych dzieci. Nie wiadomo, dlaczego nikt z załogi nie udaremnił planu Shaha. Być może wcześniej sterroryzował on swoich kolegów. O przyczynach postępowania pilota-samobójcy może wiedzieć jego żona. Na razie jednak nikt nie wie, gdzie wyjechała wraz z dziećmi