Jak wynika z sondaży EFCR, skrajnie prawicowe ugrupowania (za jaki uważany jest m.in. Ruch Kukiz’15) mogą zdobyć 132 miejsca w PE, co przekłada się na 19 proc. całości. Eurosceptyczni konserwatyści (wśród których podano m.in. PiS) zajęliby 65 miejsc (9 proc.), natomiast ruchy anty-establishmentowe 53 miejsca (8 proc.). Oznacza to, że łącznie nawet co trzecie miejsce (36 proc.) w PE może przypaść przeciwnikom integracji europejskiej. O tym, jakie konsekwencje dla UE może mieć wspólne działanie tych sił, zapytaliśmy politologów: dr Agnieszkę Zarembę z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach oraz prof. Jacka Reginia-Zacharskiego z Uniwersytetu Łódzkiego. Jak mówi dr Zaremba, PE jest organem, który ma duże znaczenie w procesie decyzyjnym. - W praktyce istotne jest przełożenie decyzji PE na instytucje o charakterze wykonawczym - dodaje prof. Reginia-Zacharski. - PE od pewnego czasu "rozpycha" się kompetencyjnie, w związku z czym jego rola, znaczenie i miejsce w całym systemie europejskim zmieniały się bardzo istotnie w ciągu ostatnich 10 lat. Jeżeli ten trend się utrzyma, możemy wnioskować, że znaczenie PE będzie rosło, a to będzie oznaczało zwiększanie się wpływu na formułowanie kierunków polityki europejskiej - ocenia politolog z Uniwersytetu Łódzkiego. Kierunek - Europa ojczyzn? Jedną z najważniejszych kompetencji europarlamentarzystów jest zatwierdzenie Komisji i jej przewodniczącego. Mogą też - poprzez podejmowanie niewiążących wezwań do działania - wpływać na Komisję, która jest uprawniona do inicjatyw ustawodawczych. - PE mógłby powołać eurosceptyków do KE. Wtedy czeka nas bardzo głęboka zmiana w integracji europejskiej. Może nie od razu rewolucja, ale na pewno zmieniający się kurs. Pytanie, w którym kierunku - mówi dr Zaremba. - Być może w kierunku Europy ojczyzn - sugeruje. Jak tłumaczy prof. Reginia-Zacharski, Europa ojczyzn jest jedną z wizji UE zakładającą spowolnienie czy nawet odwrócenie trendu integracyjnego w kierunku federalizacji UE. - Jeżeli tak definiujemy eurosceptycyzm, to rzeczywiście nastroje przeciwne pogłębianiu federalizacji są dosyć powszechnie zauważalne - dodaje. Obecność na arenie międzynarodowej wielu ugrupowań niechętnych realizacji modelu zacieśniającej się federalizacji UE - zdaniem eksperta - nie oznacza tendencji do rozwiązywania UE. Gdyby jednak pogłębiania federalizacji kilka lat temu się nie wzmogły, nie doszłoby do planowanego brexitu. Zdaniem dr Zaremby konsekwencje wyjścia Wielkiej Brytanii z UE będą miały duży wpływ na osoby decyzyjne w PE i w KE. Brexit należy do największego wyzwania, przed jakim stoi obecnie UE. "Frekwencja będzie zauważalnie wyższa" W rozmowie z Interią politolodzy ocenili także prognozę brukselskiego think tank odnośnie do frekwencji wyborczej Polaków. Gdyby sondażowe wyniki urzeczywistniłyby się w maju 2019 roku, w wyborach do PE wzięłoby udział ok. 30 proc. uprawnionych do tego obywateli naszego kraju. W przeszłości frekwencja ta nie przekroczyła poziomu 25 proc. - Polacy są euroentuzjastami, a integracja namacalnie przyniosła Polakom określone korzyści. Chcą w tych wyborach uczestniczyć, obawiając się przede wszystkim tego, że siły eurosceptyczne mogą doprowadzić do tzw. polexitu - uważa dr Zaremba, która mimo to nie pokłada nadziei w prognozie EFFCR. Innego zdania jest politolog z Uniwersytetu Łódzkiego. - Wszelkie wybory, samorządowe, ale również europejskie, sięgają po formułę plebiscytu między starciem dwóch sił. W wyborach z założenia wyraźnie konfrontacyjnych pojawia się czynnik mobilizacji elektoratu, co przekłada się na frekwencję - mówi prof. Reginia-Zacharski. - W związku z tym nie odrzucałbym przewidywania, że taka frekwencja będzie zauważalnie wyższa, że przekroczy 30 proc. - kończy entuzjastycznie.