Gazeta zauważa, że wybory do PE budzą coraz mniejsze zainteresowanie wyborców, którzy "nie lubią i nie rozumieją tej instytucji". Od pierwszych wyborów w 1979 roku frekwencja stale spada. W 2004 roku wyniosła 45,4 proc., a na ten rok sondaże przewidują 40 proc. Jednakże zdaniem analityków tegoroczne wybory, które odbędą się w Europie od czwartku do niedzieli, są ciekawsze o tyle, że zarówno w Niemczech, jak i w Wielkiej Brytanii zbliżają się wybory powszechne. Głosowanie w wyborach do PE "może więc stanowić przedsmak tego, że trudna sytuacja gospodarcza popchnie wyborców do ukarania ich największych partii" - pisze amerykański dziennik. Gazeta cytuje dyrektorkę ds. badań politycznych w instytucie badania opinii publicznej Ipsos MORI Julię Clark: "Ludzie uważają, że wybory do władz lokalnych i do Parlamentu Europejskiego nie są takie ważne, mogą więc wykorzystać swoje głosy do ukarania polityków, z których są niezadowoleni". "Wall Street Journal" zwraca uwagę, że może się to przełożyć na bezprecedensowy sukces partii skrajnych. Według niedawnego sondażu firmy YouGov, przeprowadzonego na 1800 Brytyjczykach, aż 19 proc. wyborców zamierza głosować na Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która chce wystąpienia Wielkiej Brytanii z UE i ostrzejszej polityki wobec imigrantów. W sondażu tym takie samo poparcie zadeklarowano dla rządzących laburzystów, a konserwatyści uzyskali zaledwie 28 proc. Może się też okazać, że w PE zasiądzie Nick Griffin, lider skrajnie prawicowej Brytyjskiej Partii Narodowej, na którą chce głosować 3 proc. ankietowanych. Na Węgrzech nacjonalistyczna partia Jobbik, oskarżana o neonazistowskie ciągoty, może uzyskać aż 10 proc. głosów. W Rumunii 7 proc. wyborców deklaruje poparcie dla nacjonalistycznej Partii Wielkiej Rumunii. W jej kampanii ma uczestniczyć m.in. szef klubu piłkarskiego Steaua, Gigi Becali, którego zwolniono za kaucją z aresztu. Becaliemu zarzuca się, że porwał trzech mężczyzn z użyciem broni palnej. "Wall Street Journal" podkreśla, że nowy Parlament Europejski może uzyskać szersze kompetencje - oraz być może większy prestiż - jeśli Irlandia i inne państwa ratyfikują w tym roku Traktat Lizboński. Kompetencje te "obejmowałyby prawo odwołania Komisji Europejskiej drogą wotum nieufności" - zaznacza gazeta. Dziennik zwraca jednak uwagę, że nawet jeśli skrajna prawica uzyska dobry wynik, będzie w sumie liczyła zbyt niewielu posłów, by w istotny sposób wpływać na wyniki głosowania w PE. "Panuje powszechne przekonanie, że (...) koniec końców (rozkład sił w parlamencie) nie będzie się strasznie różnił od dzisiejszego" - cytuje gazeta rzecznika socjalistów w PE Tony'ego Robinsona.