Marine Le Pen rzeczywiście dostała łupnia, biorąc pod uwagę, że wahadło historii najnowszej wychyliło się w korzystną dla niej stronę. Okazało się jednak, że Francja to przypadek odmienny. I nie ma co wmawiać Francuzom, że są wściekli na imigrantów, że chcą przepędzić muzułmanów, a przy okazji jeszcze wyjść z Unii Europejskiej, skoro wynik wyborczy wskazuje, że tak nie jest. Jednak to, że pochodnię europejskich wartości ma teraz nieść Emmanuel Macron nie jest dobrą wiadomością. To raczej ogromne ryzyko. Najwyższa od lat absencja wyborcza, a także bardzo duża liczba głosów nieważnych i pustych to sygnał, że duża część społeczeństwa czuje do Macrona taką samą niechęć, jak do Le Pen. Ponadto mnóstwo osób głosowało przeciwko Le Pen, a nie za Macronem. On nie ma wiernych wyborców, bo i kiedy miał sobie ich "wychować"? W polityce jest od niedawna, swój ruch założył po to, żeby kandydować na prezydenta, nie biorąc udziału w prawyborach socjalistów, a na domiar wszystkiego ów przystojny bankier startował w wyborach powszechnych po raz pierwszy w życiu. Efekt nowości zadziałał na jego korzyść, ale wyborcy nie będą mieli żadnego problemu, by się od niego odwrócić. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że Macron da im ku temu powody. "Złoty chłopiec" całe życie obracał się w wyższych sferach i przez nie został ukształtowany. Abstrahując od tradycyjnego argumentu "oderwania od rzeczywistości zwykłych ludzi", odłóżmy to na bok, Macron święcie wierzy, że działając na rzecz wielkiego biznesu, banków, korporacji, rynków finansowych, działa na rzecz całego społeczeństwa. To właśnie w tych kręgach zwykło się oceniać kondycję państwa na podstawie notowań giełdowych. Program Macrona to program cięć w budżetówce przy jednoczesnym obniżaniu podatków korporacjom. Nowy prezydent chce również dalej demontować prawo pracy lub - przyjmując optykę gospodarczego liberała - uelastyczniać je. Proponuje zlikwidować na przykład obowiązek negocjowania warunków zatrudnienia między pracodawcą a związkami zawodowymi. Chce, by Francuzi dłużej pracowali. Nawet jeśli ktoś popiera te zmiany, to musi przyznać, że poskutkują one protestami, strajkami, poważnymi napięciami społecznymi. A to notowań prezydentowi z pewnością nie poprawi. Podobnie jak popularności nie przyniesie mu rosnące rozwarstwienie społeczne, bo do tego siłą rzeczy rozwiązania neoliberalne za każdym razem prowadzą. Francois Hollande zrujnował swój wizerunek tym, że nie zrealizował swoich prospołecznych obietnic. Macron może sobie zaszkodzić, obietnice spełniając. Liberalizm gospodarczy, w kraju, w którym na nową, potężną siłę wyrasta antykapitalistyczny Jean-Luc Melenchon? W kraju, w którym Marine Le Pen, promotorka "inteligentnego protekcjonizmu" wchodzi w dużej mierze dzięki temu do drugiej tury? Powodzenia. Ponadto Macron będzie wymarzonym chłopcem do bicia dla wszelkich ruchów antyestablishmentowych. No bo któż bardziej uosabia establishment niż milioner, bankier Rothshilda? Macron nie jest z góry skazany na porażkę, bo w demokracji nie liczy się tylko to jak jest, ale też to, jak się to sprzeda. Być może Macron okaże się mistrzem marketingu neoliberalnych rozwiązań. Nie należy również wykluczyć, że bezrobocie spadnie, PKB wzrośnie, a giełdy to już w ogóle (bo to częste zjawisko, że gospodarka ma się świetnie, tylko ludzie jakoś nie bardzo), więc i będzie co sprzedawać. Ale jeśli społeczeństwo pogniewa się na Macrona, tak jak pogniewało się na Hollande’a, to czy wówczas znajdzie się kolejny proeuropejski polityk, który złapie upadającą pochodnię? Michał Michalak, Paryż