Przypomnijmy pokrótce, jak wygląda proces wyłaniania prezydenta USA. Następcę Baracka Obamy wybierze Kolegium Elektorów, a więc 538 elektorów reprezentujących poszczególne stany. Kolegium zbierze się 19 grudnia i swoje głosy, w zapieczętowanych kopertach, prześle Kongresowi. Zgodnie z obyczajem, elektorzy z danego stanu głosują zgodnie z wolą wyborców tego stanu, a więc wszystkie głosy elektorskie teoretycznie idą na konto zwycięskiego kandydata. Choć niektóre stany przewidują kary dla elektorów, którzy zagłosują inaczej, to konstytucja daje w istocie elektorom wolny wybór. W nocy z 8 na 9 listopada ogłoszono, że to Donald Trump zostanie 45. prezydentem USA. Co prawda na Hillary Clinton zagłosowało ponad 2 mln obywateli więcej, ale z rozkładu głosów w poszczególnych stanach wynikało, że Donald Trump otrzyma aż 306 głosów elektorskich. Do zwycięstwa w wyborach potrzeba ich 270. Jednak po wyborach zaczęły się pojawiać apele, by elektorzy oddawali głos na Hillary Clinton, nawet jeśli kandydatka demokratów nie wygrała w ich stanie. Argumentowano to dwojako: podkreślano różnicę w liczbie głosów na korzyść Clinton i przekonywano, że Trump nie jest godzien urzędu prezydenta. Do elektorów słano petycje, w prasie pojawiły się artykuły namawiające ich do sprzeniewierzenia się wyborcom, w akcję włączyły się niektóre osoby publiczne. 5 grudnia nawoływania te przyniosły pierwszy efekt. Christopher Suprun, republikański elektor z Teksasu, opublikował oświadczenie, w którym zadeklarował, że nie odda głosu na Donalda Trumpa. Suprun to bardzo szanowana postać wśród republikanów - emerytowany strażak, który 11 września 2001 r. interweniował podczas zamachu na World Trade Center. "Codziennie obserwuję, jak panu Trumpowi nie udaje się zjednoczyć Ameryki i jak wbija między nas klin" - czytamy w oświadczeniu Supruna. "Zadaniem Kolegium Elektorów jest ocena, czy kandydat posiada odpowiednie kwalifikacje, czy unika demagogii i czy jest niezależny od obcych wpływów. Pan Trump wciąż i wciąż pokazuje, że nie spełnia tych standardów. Kolegium Elektorów nie może tego ignorować i powinno odrzucić pana Trumpa" - przekonuje Christopher Suprun. Czy elektor zdradza w ten sposób wyborców i Partię Republikańską? "Poświęciłem niezliczone godziny, by służyć partii Lincolna i by wspierać jej kandydatów. Ale nie mam wobec niej długu. Mam dług wobec moich dzieci, by zostawić im kraj, któremu zaufają" - podkreśla "wiarołomny elektor". Odezwa kończy się słowami: "Złożyłem przysięgę, by bronić mojego kraju i Konstytucji przed wszystkimi wrogami - wewnętrznymi i zewnętrznymi. Właśnie to uczynię 19 grudnia". By Donald Trump nie został prezydentem, 37 elektorów musiałoby pójść w ślady Christophera Supruna. To skrajnie nieprawdopodobny scenariusz, bowiem elektorami zostają członkowie partii, której kandydat wygrał w danym stanie. Republikanie musieliby więc sabotować własnego kandydata. Gwoli formalności - jeżeli jednak żaden z kandydatów nie uzyska 270 głosów na Kolegium Elektorów, prezydenta wybierze Kongres spośród trojga kandydatów, którzy otrzymali najwięcej głosów elektorskich. Elektorzy mogą tak naprawdę wskazywać, kogo chcą - również kogoś, kto nie kandydował w wyborach. Wróćmy jednak na ziemię. Donald Trump ZOSTANIE 45. prezydentem USA. Jednak cała ta historia pokazuje, jak wiele luk i haczyków funkcjonuje w ramach amerykańskiej demokracji.