Reklama

Eksplozje rurociągów Nord Stream. "Brak dowodów na rosyjski sabotaż"

Niemieccy dochodzeniowcy nie mają na razie dowodów na to, że za wybuchami w gazociągach Nord Stream 1 i 2 stoi Moskwa. "Nie można tego w danym momencie udowodnić, ale śledztwa są kontynuowane" – powiedział gazecie "Welt am Sonntag" (WamS) federalny prokurator generalny Peter Frank.

Z pomocą dwóch statków badawczych pobrane zostały próbki wody i podłoża oraz pozostałości rurociągów. Udokumentowano również dokładnie miejsce przestępstwa. - Obecnie analizujemy to wszystko pod kątem dowodowym - dodał prokurator.

Pod koniec września odkryto łącznie cztery wycieki z dwóch rurociągów po eksplozjach w pobliżu duńskiej wyspy Bornholm na Morzu Bałtyckim.

Szwedzkie służby: Doszło do poważnego sabotażu

Szwedzkie służby bezpieczeństwa stwierdziły w listopadzie, że doszło do poważnego sabotażu, nie wskazały jednak sprawcy. Z raportu służb wynika, że wykryto pozostałości materiałów wybuchowych. Oba rurociągi w momencie wybuchów nie były czynne, ale zawierały gaz. Miejsca eksplozji znajdują się na wodach międzynarodowych w obrębie wyłącznych stref ekonomicznych Danii i Szwecji. Oba kraje prowadzą śledztwa we własnym zakresie. Jak zapewnił jednak w wywiadzie dla WamS generalny prokurator Peter Frank, niemieccy śledczy są z nimi w stałym kontakcie.

Reklama

Niewiele później w Berlinie i Nadrenii Północnej-Westfalii uszkodzone zostały niezbędne kable dla radiokomunikacji kolejowej. Ruch kolejowy w dużej części północnych Niemiec był przez wiele godzin wstrzymany. Niemiecka prokuratura generalna prowadzi śledztwo także w przypadku obu tych incydentów. Jak zaznaczył prokurator generalny, dochodzenia trwają, ale "nie udało się na razie potwierdzić, że była to obca akcja sabotażowa".

Redakcja Deutsche Welle

Deutsche Welle

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy