Patrycja Grzebyk: - Można porównywać sytuację na Krymie z sytuacją, jaka miała miejsce w Kosowie, ponieważ może dojść do takiej sytuacji jak w przypadku Kosowa, gdy część świata popierała niepodległość Kosowa, a część - z Rosją na czele - jej nie popierała. To pewien paradoks, ponieważ sam Putin protestował przeciwko temu, by w ogóle mówić o niepodległości Kosowa, o jego odłączeniu od Serbii, a teraz wykorzystuje ten casus, by usprawiedliwić swoją aneksję Krymu. - Trudno porównywać te dwie sytuacje, ponieważ interwencja natowska w Kosowie była wymuszona tym, że dochodziło tam do naruszeń praw człowieka. Z takimi naruszeniami nie mieliśmy do czynienia w przypadku Krymu. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości wcale nie podkreślił, że Kosowo miało prawo do uniezależnienia się; powiedział tylko, że można było przyjąć odpowiednią uchwałę, co nie przesądza jeszcze skutków prawnych. - W przypadku Kosowa zaangażowane były międzynarodowe organizacje, które dawały większą legitymację dla podjętych działań. W przypadku Krymu przedstawiciele organizacji międzynarodowych nawet nie zostali tam wpuszczeni. O ile możemy powiedzieć w przypadku Kosowa, że wypowiedziała się ludność tam mieszkająca, w przypadku Krymu nie możemy stwierdzić, że referendum, które się tam odbyło, spełniało standardy międzynarodowe i spełniały wolę ludności. Być może opowiedziałaby się ona za przyłączeniem do Rosji, ale czegoś takiego nie robi się prowadząc jednocześnie koncentrację wojsk na granicy. Coś takiego to po prostu wtrącanie się w wewnętrzne sprawy innego państwa. - W przypadku Krymu doszło do agresji, o czym nie można mówić w przypadku Kosowa. Doszło do groźby użycia siły, co także jest zabronione w prawie międzynarodowym - takiej sytuacji także nie mieliśmy w przypadku Kosowa. Możemy dyskutować, czy miało ono prawo oderwać się od Serbii i dokonać secesji, jednak nie odrywało się ono, mając za sobą wojsko, gotowe do wkroczenia.