Nawiązując do aneksji Krymu i walk w Donbasie na Ukrainie, Drakachrust podkreśla, że choć nie ma wątpliwości, iż wydarzenia te inspirowała Rosja, to jej wysiłki w tych regionach Ukrainy "przyniosły z punktu widzenia Kremla powodzenie, gdyż istniało dla nich odpowiednie podłoże społeczno-polityczne".Drakachrust zwraca uwagę, że takie podłoże jest także na Białorusi. Podkreśla przy tym, że stosunek Białorusinów do Rosji nie jest bynajmniej prosty. Z badań niezależnego ośrodka NISEPI wynika, że większość Białorusinów (68-75 proc.) pytanych, do kogo im bliżej kulturowo: Rosji czy Europy, wybiera tę pierwszą opcję, a 20-30 proc. - drugą. Nie oznacza to jednak, że w takiej samej proporcji są gotowi do integracji z Rosją. W marcu odsetek zwolenników zjednoczenia z Rosją wynosił 52 proc., a przystąpienia do UE - 33 proc., przy czym postawieni przed wyborem sposobu integracji z Rosją Białorusini w większości (54 proc.) opowiadają się za unią dwóch niepodległych państw, a tylko 13 proc. chciałoby połączenia się w jedno państwo. Drakachrust zauważa przy tym, że mimo rozpowszechnionej opinii, iż głównym rozsadnikiem wpływów rosyjskich na Białorusi jest Aleksandr Łukaszenka, nie tylko zwolennicy białoruskiego prezydenta chcą integracji z Rosją. Wprawdzie 33 proc. ankietowanych deklarujących zaufanie do Łukaszenki opowiada się za zjednoczeniem z Rosją, ale kolejne 16 proc. nie ufa Łukaszence, a jednocześnie chciałoby zjednoczenia z Rosją. To - według Drakachrusta - "hipotetyczny potencjał rosyjskiej partii na Białorusi, potencjał politycznych zmian na korzyść Rosji, ale wbrew obecnemu szefowi państwa". Porównanie z Ukrainą Analityk stawia przy tym tezę, że w odróżnieniu od Ukrainy, gdzie odsetek rosyjskiej ludności bardzo się różni w zależności od regionu, Białoruś jest dużo bardziej jednorodna. Według danych państwowego urzędu statystycznego Biełstat w całym kraju aż 70 proc. mieszkańców rozmawia w domu przeważnie po rosyjsku, a tylko 23 proc. przeważnie po białorusku, przy czym za najbardziej "rosyjski" pod względem językowym można uznać obwód witebski na północy, gdzie w domu rozmawia po rosyjsku 73 proc., a najmniej - grodzieński przy granicy z Polską (57 proc.). Drakachrust zwraca uwagę, że odsetek mieszkańców obwodu donieckiego i ługańskiego, na wschodzie Ukrainy, opowiadających się za przyłączeniem do Rosji był stosunkowo niewielki (odpowiednio 28 i 30 proc.), podobnie jak za połączeniem obu państw (12 i 16 proc.), ale wystarczyło to, by prorosyjscy separatyści znaleźli poparcie wśród ludności i stworzyli problem militarny dla Kijowa. Zdaniem komentatora główną przyczyną był zapewne brak zaufania do nowych władz Ukrainy. Wskazuje on, że Łukaszenka nie opowiada się za przyłączeniem Białorusi lub jej części do Rosji, ale w przypadku utraty zaufania ludności scenariusz "rosyjskiej wiosny" na Białorusi może stać się realny, gdyż "ta jedna trzecia ludności, która przekazuje mu obecnie pełnomocnictwo na układanie stosunków z Rosją, zacznie szukać innego przedstawicielstwa i raczej nie stanie się nim proeuropejska opozycja". "Rosyjska bomba" tyka "Opowiadanie Wasila Bykaua 'Znak biedy' kończy się słowami: 'A bomba czekała na swój czas'. 'Rosyjska bomba' w Białorusi już czeka na swój czas. I od mądrości białoruskich polityków - zarówno opozycyjnych, jak i prorządowych - zależy, czy ten czas nadejdzie" - podkreśla Drakachrust. Temat rosyjskiej "piątej kolumny" na Białorusi porusza w środę niezależny tygodnik "Swobodnyje Nowosti Plus". Podkreśla, że na Białorusi działa wiele pozarządowych organizacji lojalnych wobec Kremla i cytuje opinię politologa Jurego Czawusaua, że ich "liczba, wpływy i wsparcie finansowe" będą rosnąć. Politolog Ihar Lalkou wymienił niedawno w tygodniku "Nasza Niwa" około 20 takich organizacji, podkreślając, że dochodzą do tego jeszcze stowarzyszenia młodzieżowe oraz - co ma ogromne znaczenie - prorosyjskie struktury siłowe i Cerkiew prawosławna. "Ta +piąta kolumna+ w dosłownym sensie ma się stać w razie konfliktu oparciem dla dywersantów" - podkreślił.