Ogromne kontrowersje budzi w Polsce plan Komisji Europejskiej dotyczący nowego podziału imigrantów między kraje unijne. Według niego, nasz kraj powinien przyjąć nie jak wcześniej ustalono 2 tys., lecz 10 tys. uchodźców. Premier Ewa Kopacz zapewniła, że "Polska chce być solidarna, i nie uchyla się od odpowiedzialności, jeśli chodzi o problem imigracji w Europie". Podkreśliła jednak, że "Europy nie stać nas na przyjmowanie imigrantów ekonomicznych".Do wypowiedzi szefowej rządu w ostrych słowach odniosła się kandydatka PiS na premiera Beata Szydło. Wiceprezes PiS zaapelowała, by premier wyjaśniła o jakie liczby chodzi, bo inaczej "albo oszukuje, albo nie jest pewna tego, co mówi".Nowy projekt KE został opublikowany przez "Financial Times". Oficjalnie Komisja ma go zaprezentować w środę.W piątek w Kontrwywiadzie RMF FM szef Urzędu do Spraw Obcokrajowców Rafał Rogala poinformował, że Polska jest gotowa na przyjęcie nawet 30 tys. osób. Liczba ta nie dziwi ekspertów. Ich zdaniem, nie robi wielkiej różnicy czy Polska przyjmie 2 tys., czy 10 tys. osób, ale ważniejsze jest to jak przebiegnie procedura włączania ich w polskie społeczeństwo. "To nie jest liczba, która może zmienić polski pejzaż" - Patrząc od strony technicznej, jesteśmy gotowi na przyjęcie uchodźców. Polska bez problemu poradzi sobie z 10 tys. osób - ocenia w rozmowie z Interią Rafał Baczyński-Sielaczek, analityk z Instytutu Spraw Publicznych. Z kolei Agnieszka Kosowicz, prezes fundacji Polskie Forum Migracyjne, która od kilku lat działa na rzecz imigrantów, uważa, że nawet gdyby Polska przyjęła 100 tys. ludzi, to "nie jest to liczba, która jest może w jakiś sposób zaburzyć naszą tożsamość czy zmienić zasadniczo polski pejzaż". - W tej chwili, mamy w Polsce poniżej jednego procenta cudzoziemców; to około 400 tys. ludzi. Wyróżniamy się bardzo na tle Unii Europejskiej, jesteśmy na samym dole listy krajów, którzy mają u siebie cudzoziemców. Moim zdaniem obecna dyskusja jest absurdalna. My naprawdę jako 40-milionowy naród mamy potencjał, aby przyjąć nawet drugie 400 tys. ludzi. Dwa tysiące, 10 tys., czy 50 tys. to nie jest liczba, która w jakiś sposób zmieni nasz świat w Polsce. Trzeba sobie uświadomić, że 10 tys. ludzi to jest nic, to tyle co liczba osób pracujących w kilku fabrykach - tłumaczy Interii Agnieszka Kosowicz. Jak powinna przebiegać integracja? Zarówno analityk z Instytutu Spraw Publicznych, jak i prezes fundacji Polskie forum Migracyjne wyraźnie zwracają uwagę na to, jak Polska może zachować się, gdy uchodźcy dotrą do naszego kraju. Kluczowe jest, jakie działania wobec nich zostaną podjęte i jak ten proces będzie przebiegał. - Prawdopodobnie w przypadku uchodźców z przesiedleń i relokacji, będzie miała zastosowanie procedura przyspieszona. W ciągu trzech miesięcy, te osoby w większości otrzymają ochronę w Polsce, i wejdą w indywidualne programy integracyjne - przewiduje Baczyński-Sielaczek. I tutaj pojawia się problem. - Te programy charakteryzują się słabą skutecznością. Są to programy drogie, trwają tylko rok. One wymagają pewnej naprawy - zwraca uwagę ekspert. Aby je ulepszyć, konieczne jest powołanie koalicji instytucji publicznych, w skład której powinny wejść Urząd do Spraw Cudzoziemców, Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, miejskie ośrodki pomocy rodzinie i powiatowe centra pomocy rodzinie, które realizują programy integracyjne, oraz organizacje pozarządowe. - Do tej pory, ze środków unijnych organizacje pozarządowe zrealizowały wiele programów integracyjnych, skierowanych zarówno do imigrantów ekonomicznych ale też do uchodźców. One naprawdę maja ogromną wiedzę i doświadczenie w integracji uchodźców. Jako partner świetnie się sprawdzili i na pewno zostaną włączeni w proces przyjmowania uchodźców - ocenia analityk z Instytutu Spraw Publicznych.Konieczność współpracy różnych środowisk zauważa także Agnieszka Kosowicz. - Musimy zastanowić się, czego oczekujemy od uchodźców i jak będziemy ich wdrażać do kraju. 10 tys. osób na rynku pracy, to jest zupełnie co innego niż 10 tys. ludzi zamkniętych w ośrodkach, których musimy utrzymywać. Na te pytania musimy sobie wspólnie odpowiedzieć - mówi. W ocenie Kosowicz, zamykanie uchodźców w ośrodkach nie ma sensu ani z ekonomicznego, ani społecznego punktu widzenia. Oczekiwania i cele Należy również zastanowić się jak rozlokujemy uchodźców na terenie kraju. - Należałoby rozprzestrzenić tych ludzi po większym obszarze i nie kumulować ich w jednym miejscu - proponuje Kosowicz. Jednak jak podkreśla prezes fundacji, każde rozwiązanie ma swoje atuty i mankamenty. - Można umieścić ludzi w dużych miastach, a można ich umieścić w małych wsiach pod warunkiem, że zadba się o te sprawy, które w danym kontekście są trudne. Na przykład w wielkim mieście trzeba zadbać o znalezienie mieszkania dla tych osób, natomiast jest mniejszy problem z pracą. Z kolei na wsi może być łatwiej zdobyć lokum dla cudzoziemców, bo mamy w tej chwili szeroko opisywany problem wyludniania się mniejszych miejscowości, ale nie ma pracy. Konstruując jakiekolwiek rozwiązania, trzeba zadbać o to, co w danym miejscu szwankuje - tłumaczy Agnieszka Kosowicz. Działaczka zwraca także uwagę na konieczność zapewnienia uchodźcom możliwości utrzymania swojej tożsamości. - Ci ludzie w naturalny sposób będą dążyli do tego, żeby mieć kontakt ze swoimi pobratymcami. Tak samo Polacy, gdy wyjeżdżają za granicę, starają się mieć krąg bliskich czy znajomych ze swojego kraju. W tym nie ma niczego złego. Chodzi o to, żeby spełnić potrzebę kontaktu ze swoją kulturą, ale z drugiej strony nie tworzyć gett - mówi w rozmowie z Interią Agnieszka Kosowicz. Nowa strategia W ocenie analityka z Instytutu Spraw Publicznych, sam proces integracji uchodźców, którzy trafią do Polski, będzie przebiegał skutecznie. Jednak zdaniem Rafała Baczyńskiego-Sielaczka wszystkie te działania są jedynie doraźne. Brakuje w Polsce strategicznych dokumentów, określających cele polityki migracyjnej w dłuższej perspektywie. - Dokument "Polska polityka migracyjna. Założenia i wytyczne" został przyjęty przez rząd, ale jest dość ogólny, za to "Polityka integracji cudzoziemców w Polsce" jest przygotowany, ale nie ma żadnego umocowania formalnego. Ich wadą jest to, że diagnozują one sytuację sprzed kilku lat - uważa ekspert. Jego zdaniem Polska powinna na nowo rozpoznać sytuację migracyjną, w jakiej się obecnie znajduje, i na nowo wyznaczyć cele i sposoby działań. - Czeka nas wiele pracy koncepcyjnej i prognostycznej. To powinno być zrobione jak najszybciej. Niestety znajdujemy się w dość trudnym momencie kampanii wyborczej, ale mimo wszystko mam nadzieję, ze to co się teraz dzieje w Europie i Polsce zmobilizuje przede wszystkim Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych do zintensyfikowania działań - mówi w rozmowie z Interią Rafał Baczyński-Sielaczek z Instytutu Spraw Publicznych.